Witajcie:)))
Zacznę od tego, że będąc ostatnio w PL znalazłam część mojej sentymentalnej listowej kolekcji.
To były czasy! Wyczekiwało się na każdy list od kogoś i cieszyło się, że ktoś pamięta. Teraz smsy załatwiają sprawę...
Pamiętam ile frajdy miałam, gdy będąc na koloniach dostawałam listy od Rodzinki! Pisał każdy osobno: Mamcia, Tato i Babcia Irenka:))) Trochę osładzały mi tęsknotę i były niezbitym dowodem na łączącą nas więź! A po koloniach i innych wypadach miałam adresy nowych znajomych, z którymi później korespondowałam.
Osobą, z którą przez szereg dłuuuugich lat wymieniałyśmy się listami, była moja wychowawczyni z pierwszych koloni. Pani Aleksandra opisywała mi różne codzienne rzeczy, ale najbardziej w pamięci pozostały mi jej rewelacyjne opisy zmieniających się pór roku. W mistrzowski sposób dobierała słowa tak, że miało się wrażenie, że to nie zwykły list, ale barwna fotografia! Było mi niezmiernie miło, że mimo iż byłam niespełna dziewięcioletnim dzieckiem, to ktoś DOROSŁY ma chęć do mnie pisać:)))
Niestety po kilkunastu latach (nie z mojej winy) korespondencja ustała... A szkoda.
Na pamiątkę pozostały mi wszystkie listy, które od niej otrzymałam:)))
Mam też takie perełki, które wywołują mój uśmiech. Z Michałem mam kontakt do dziś dnia (ma wspaniałą żonę i dwójkę uroczych dzieci). Mam nadzieję, że "P.S.1" przedawniło się już na tyle, że nie pogniewa się, że to publikuję:))))
Napiszę Wam teraz historię pewnej kartki:)))
Moja Mama Chrzestna ma niedługo urodziny i postanowiłam zrobić jej niespodziankę wysyłając kartkę z życzeniami. Wczoraj udałam się na "moją" pocztę, która czasami bywa zamknięta, ale w zastępstwie wszelkie "pocztowe" sprawy można załatwić w tym samym budynku w sklepie. Podchodzę do prowizorycznego okienka podaję kopertę (fioletową, standardowych rozmiarów i o równie standardowej wadze z wielgachnym adresem Cioci napisanym na środki i moim adresem napisanym maleńkimi literkami i umieszczonym w lewym górnym rogu - zgodnie z ogólnie przyjętymi normami). Proszę o znaczek do Polski. Starszy pan (no ale nie jakiś tam od razu dziadunio) trochę sapie, myśli, nadusza jakieś przyciski na swoim magicznym "pocztowym" ekraniku i drukuje (!) dla mnie znaczek. Prawie że upocony kończy swe dzieło, kasuje ode mnie 1,47 £ i tyle. I tu historia mogłaby się skończyć mój Drogi Czytelniku. O, nie! Ona tu się dopiero zaczyna:))) Wieczorem rozmawiam z Mamcią przez skype'a i mówię jej, że udało mi się dotrzeć na pocztę i wysłałam Cioci kartkę. Później z lekkim zadowoleniem z siebie (że jednak Ciocia dostanie karteczkę w odpowiednim terminie:)) poszłam spać.
Dziś pojechaliśmy na pierwszy (nasz) carboot sale i nawet coś upolowałam (ale o tym za chwilę:) wracamy. Otwieram drzwi z Mamelkiem na ręku i Martusią za rękę. Pod nogami "wala się" korespondencja, która przyszła gdy nas nie było. W sumie dwie koperty... W tym jedna FIOLETOWA, STANDARDOWYCH ROZMIARÓW I O RÓWNIE STANDARDOWEJ WADZE Z WIELGACHNYM ADRESEM CIOCI NAPISANYM NA ŚRODKU I MOIM ADRESEM NAPISANYM MALEŃKIMI LITERKAMI I UMIESZCZONYM W LEWYM GÓRNYM ROGU - ZGODNIE Z OGÓLNIE PRZYJĘTYMI NORMAMI:)))))))
Najpierw trafił mnie szlag, później się uśmiechnęłam (albo w odwrotnej kolejności:))) sprawdziłam czy "moja" poczta jest dziś otwarta i w te pędy ruszyłam wyjaśniać sprawę. Na miejscu okazało się, że starszy pan nadal tkwi w swoim prowizorycznym okienku, ale jest też otwarta NORMALNA poczta. Jak już przyszła moja kolej, to z wrażenia aż zapomniałam jak jest po angielsku słowo "znaczek":))) Wyjaśniłam sprawę, pani nakleiła kolejny znaczek (za który na szczęście nie musiałam zapłacić) i już! Mam tylko nadzieję, że w poniedziałek listonosz nie wręczy mi "fioletowej koperty, standardowych rozmiarów i o równie standardowej wadze itd." )))
Tak jak wspomniałam udało nam się (w końcu!!!) pojechać na carboot sale. Pogoda średnia (baliśmy się, że w każdym momencie może zacząć padać) i była wieeeelka lipa:(( Nic godnego uwagi... Prawie, bo jedną rzecz udało mi się przytargać do domu. Cudowną cynową donicę-wanienkę na kwiaty do ogrodu lub do wszelakiego innego zastosowania. Jest praktycznie nowa (zero śladów użytkowania).
Bardzo podobają mi się te uchwyty z grubego sznura niczym jakaś lina z okrętu:))) Zdjęcia tego nie oddają, ale jest dość spora i... co najlepsze - kosztowała tylko funta!!!! (I pomyśleć, że najpierw czaiłam się, żeby w ogóle podejść i spytać o cenę, bo wiem ile teraz takie rzeczy kosztują:)
Tym cynowym akcentem kończę przydługaśnego posta))
Miłego weekendu Wam życzę! Pa:)))
Kochana oddawaj doniczkę będzie idealnie pasował do mojego wazonu hihi a tak poważnie wspaniała zdobycz i rękawiczki też miodzo;-) no i lubię te Twoje opowieści:-))) 3x próbowałam wystawić komentarz i wciąż mnie z netu wyrzucało to chyba z tej zazdrości hihi;-) buziaki
OdpowiedzUsuń:)))to dobrze, że jednak się udało, bo ja z kolei lubię dostawać komentarze:))) Twój wazon też musi wyglądać cuudnie! Ja mam dwa (takie same) ale emaliowane. Rękawiczki ze sklepu wszystko za 99 pensów:))
UsuńBuziole
no nie załamuj hihi są bajeczne :-) nawet dziecko rwałoby się do pacy w ogródku z nimi na dłoniach:-)
Usuń:))) ha - a ja przez tę moją zakichaną (dosłownie i w przenośni:)) alergię na pyłki, to często unikam ogrodu, bo brak mi sił:))) ale rękawiczki kupiłam ze względu na kolor (oczywiście:))) i aby nabrać chęci do ogródkowych zmagań:)))
UsuńNo no Gosia...wchodze na Twojego z mysla ze napewno nie ma nic nowego a tu... taaaaaaki dlugasny post hehe i to o "naszej" Anglii :)). Jak mnie szlag trafia i cisnienie skacze gdy kolejny raz slysze/widze jak pospolity Angol nie radzi sobie z najprostsza rzecza! WTF!!!! To i tak jakis cud ze ten list doszedl w tej samej fioletowej kopercie :))) az
OdpowiedzUsuń:))) samo życie, ale spójrz na to z innej strony - ja później mam o czym pisać - hi, hi:)))
UsuńNa Twojego bloga mialo byc :))) pozdrawiam xxx
OdpowiedzUsuń:))) dobrze, że sprostowałaś, bo trzeba by było odbyć męską rozmowę hi, hi:))) buźka
UsuńList od Michała to zaiste perełka :) Faktycznie szkoda, że już się zazwyczaj nie pisze listów...
OdpowiedzUsuńCo do tej całej sytuacji z listem do Cioci to przypomniała mi się czytanka Juliana Tuwima - O Grzesiu kłamczuchu i jego cioci z jakiegoś powodu :)
Przyznaj się chciałaś w końcu dostać od kogoś list jak za starych dobrych czasów :D
A tak nieco poważniej to plułabym jadem przez jakiś czas, a potem pewnie bym wszystko zrzuciła na kark podeszłego wieku tego Pana :))) Sytuacja przekomiczna :)
Pozdrawiam serdecznie :)
:))) Kiedyś na stare lata zajrzę do tych wszystkich listów i powspominam dawne czasy:)))
UsuńRaczej stawiałabym na "zakręcenie" tego pana, bo później załatwiałam sprawę również ze starszą panią i ona jakoś nie miała problemów z całą sytuacją:)))
buziaki
A widzisz, zakręcenie to nawet bardziej prawdopodobne :)))
UsuńJa niestety głupotę zrobiłam , bo większość listów już dawno temu wyrzuciłam :(
Teraz żałuję. Jak będę w Polsce to sprawdzę czy coś ocalało...
Ja tylko pamiętniki podarłam a też było by co czytać:)) Takie rozważania nastolatki i jej spojrzenie na świat:)))
Usuń