Witajcie:)
Dziś garść wydarzeń/rozmów z Mamelkowa i okolic:)
- Mamo, czy skrzypce, pianino i flet to jest muzyka ważna?
- POWAŻNA kochanie, poważna.
***
Jakiś czas temu przed wyjazdem do Londynu Maluchy wypytują.
- Mamo, czy w Londynie mieszkają księżniczki?
- Jedna na pewno - odpalam myśląc o Kate.
- Uuu, super - poziom ekscytacji u moich dzieci wyraźnie wzrósł.
Mamelek caluteńką drogę przespał (moja krew;) Martusia dzielnie zniosła podróż. Zatrzymujemy się na docelowym parkingu. Wysiadamy. Synuś ledwo widzi na oczy wychodzi na ulicę i od razu pyta:
- No, to gdzie są te księżniczki?!?!
***
Córeczka koleżanki zaczęła być mocno rozczeniowa. Ciągle tylko - "ja chcę, ja muszę, ja i ja". Jej mama delikatnie już poirytowana przeprowadziła z nią rozmowę na ten temat. Na koniec rzuca:
- Jeszcze raz usłyszę "JA", to będziesz miała karę!
Nie mija pół minuty córcia otwiera buźkę i pierwsze słowa, to oczywiście:
- Ja...
Zapadła sekundowa konsternacja i:
- "JA, uwielbiam Cię..." - zaczyna śpiewać (nieco zmodyfikowaną wersję zespołu "Weekend" - "Ona tańczy dla mnie";)
***
Mamelek od września zaczyna szkołę!!! Istne szaleństwo!!! Gdy tylko przyszło potwierdzenie, że dostał się do (jedynie słusznej;) wymarzonej szkoły trybiki maszyny ruszyły. Wpisałam wszystkie ważne daty w wielki ścienny kalendarz (drzwi otwarte, wizyta domowa, pierwsze zebranie itp.)
Wczoraj właśnie byliśmy na drzwiach otwartych, gdzie synuś leciał jak na skrzydłach a dziś miała być wizyta domowa. Wczoraj sprzątanie dziś ostatnie poprawki;) Mamelek od rana co chwilę strofowany - "zostaw te poduszki, nie krusz, zostaw ten koc, posprzątaj po sobie kredki" itd. Rygor jak nic:) Czekamy i czekamy, bo w papierach nie ma konkretnej godziny, tylko że rano. Co chwilę zerkam w okno. Gdy szłam wywiesić pranie do ogrodu przykleiłam nawet karteczkę z informacją gdzie jestem oraz moim numerem telefonu i prośbą by do mnie zadzwonić. Godzina płynie za godziną. W wielkim stresie niczym przyczajony zając pod miedzą robię obiad gotowa w każdym momencie go rzucić jak panie przyjdą. Mija południe i stres sięga zenitu, bo NAJPÓŹNIEJ dwadzieścia po musimy wyjść, by zdążyć do przedszkola. Na szybko układam plan awaryjny w głowie. Nie pójdziemy dziś do przedszkola, przed moim wyjściem do pracy obudzę MęŻa i niech on przejmie czuwanie.
I nagle...
Olśnienie...
Zaczynam szukać listu ze szkoły z informacją o tej wizycie domowej. Znajduję. Jest.
A tam - wielkimi literami - 5 (a i owszem tak jak dziś) tyle, że wrzesień!!!
Kurtyna!