Witajcie:)
Dziś mam dla Was kolejne opowiadanko:)
Najgorzej dostać się do psiego nieba w niedzielę. Serio! Siódmego dnia tygodnia jest tam tyle atrakcji, że gdybym już nie żył, to obawiam się, że padłbym trupem na miejscu.
Ale od początku.
Tak się zdarzyło, że mój trzeci ziemski żywot zakończył się niespodziewanie... w niedzielę. Otrzaskany w temacie, na spokojnie czekałem na transport. I tu Was ciut zaskoczę. Transport ziemia-psie niebo w niedzielę NIE kursuje. Trochę zdziwiony tym faktem czekałem na jakąś wiadomość. Po upływie czterdziestu czterech szczeknięć zjawił się dobroduszny staruszek w zielonym płaszczu pachnący kiełbaską czosnkową i boczkiem. Miał miłe żylaste dłonie, które przyjemnie podrapały mnie za uchem. Rozłożył na trawie kraciasty koc i ruchem ręki zaprosił mnie na środek. Powąchałem niepewnie wełniany materiał i delikatnie usiadłem we wskazane miejsce. Mężczyzna przykucnął koło mnie, wtulił swoją siwą brodę w mój kark i unieśliśmy się nad ziemię. Próbowałem jeszcze dać znać mojej ziemskiej rodzinie, że u mnie wszystko w porządku, ale chyba łzy nie pozwalały im mnie dostrzec. A przecież już niebawem będę u nich z powrotem! Ale chyba teraz wybiorę już postać innego zwierzęcia. W końcu psem byłem już trzy razy. Kusi mnie szalona myśl by zostać żółwiem, ale nie wiem czy wytrzymam tak długo w jednym ciele:) No i nie wiadomo jaki będzie grafik zleceń.
Do brzegu Atos, do brzegu.
Zaczęło przyjemnie kołysać i zasnąłem. Obudziło mnie delikatne poklepywanie i przyjemny głos:
- Jesteśmy na miejscu przyjacielu.
O tak. Resztę już kojarzyłem. Tylko tym razem było tu gwarno, mnóstwo miłych zapachów unosiło się w powietrzu a modnie uczesane suczki rzucały mi zniewalające spojrzenia spuszczając kokieteryjnie głowy. Oniemiały zatrzymałem się na moment, bo sądziłem że jeszcze śpię i śnię swój najwspanialszy sen. Odwróciłem się w stronę staruszka ale ten jakby rozpłynął się w tłumie. Lekko oszołomiony ruszyłem przed siebie.
- Witaj brachu - doleciało mnie gdzieś z góry. Zadarłem głowę i zobaczyłem znajomego wyżła.
- Sie ma, Rocky - ucieszyłem się na widok kumpla.
- Co? Widzę po oczach, że w NIEDZIELĘ jesteś tu pierwszy raz - szczeknął z lekką nutką wyższości w głosie.
- Tak... a Ty nie?
- No co Ty! - zaśmiał się tak, że aż mu się obroża odpięła - za każdym razem jestem tu siódmego dnia tygodnia. - Ma się te znajomości - dorzucił.
Zdziwienie wymalowało się na moim pysku tak dobitnie jak wtedy, gdy przyłapano mnie na wyżeraniu z miski kota.
Impreza trwała w najlepsze. Co kilka kroków rozstawione były bezobsługowe grille pachnące tak niezwykle, że ślinianki zaczęły pracować mi ze zdwojoną mocą. Podszedłem do jednego z nich i ukradkiem podchwyciłem jedną porcję. Tę sztuczkę miałem już opanowaną do perfekcji. Zawsze się kotu za to obrywało. No bo gdzież Atos ucieleśnienie wszelkich cnót miałby to zrobić. A sierściuch już nie takie numery odwalał!
Nagle tłum ucichł. Słychać było tylko kilka popiskiwań rozochoconych buldogów. Na scenie (Tak! Nawet scena tam była!!!) pojawił się elegancki jamnik z welurową muchą w kolorze bakłażana.
- Panie i Panowie - z okazji coniedzielnej imprezy w psim niebie - wystąpi dziś dla Was gość specjalny - Diva Dolores.
Tłum oszalał. Wszystkie ogony zafalowały, głowy uniesiono w oczekiwaniu. Na scenę zmysłowo weszła suczka. Jej długa sierść błyszczała w słońcu. Dolores delikatnie uniosła pysk do mikrofonu. Zaczęła nucić...
Zamarłem ugodzony strzałą amora... To był najwspanialszy chart afgański jakiego w życiu widziałem!!! Na żywo była jeszcze piękniejsza. Żaden "psi kalendarz" nie oddawał jej uroku.
Po trzeciej zwrotce podjąłem decyzję, że się jej oświadczę. A co mi tam! Oczyma wyobraźni widziałem już te nasze rozkoszne szczeniaczki. Każdy by cmokał z zachwytem.
- Atos, Aaaatooos.
To Dolores. Ona zna moje imię. Tak, to jest raj!!!
Aaaatos!!! Tu jesteś mały cwaniaczku - odezwał się głos Matyldy. - Chodź tu i przytul swoją pańcię, bo już się strachu najadłam, że się gdzieś zgubiłeś - powiedziała już pieszczotliwym tonem. - A ty po prostu sobie drzemkę uciąłeś za szopą jak stary dziadek.
***
To tyle na dziś. Wszystkiego dobrego. Paaa!