Witajcie:))
Wieczór. Właściwie późny wieczór. Maluchy powinny już spać, ale nie mają na to ochoty. Mamel nawet zaczyna wyć i wyciąga rączki, żebym go wyciągnęła z łóżeczka i położyła na nasz materac. (Tak, tak Drogi Czytelniku - wszyscy śpimy w jednym pokoju, bo nadal sypialnia czeka na swój dzień chwały:) Miałam zamiar zejść do salonu, ale co tam! Zostanę z nimi.
Leżymy. Chwilę jest ok, ale chwila mija. Mamelek zaczyna się strasznie wiercić i jeździ mi klockiem po twarzy. Wołam:
- Mamel, bo Cię wyrzucę!
Na to wzburzona Martusia:
- Mamuniu, nie możesz go wyrzucić do kosza... Tylko papierki możesz wyrzucić!
***
Poczyniłam konfiturę... Śliwki, banany i jabłko (sztuk jedno). Smakuje obłędnie!!!
***
Nasza sofa, mimo że ma zaledwie (albo aż, jak kto woli) cztery lata wygląda nie najlepiej. Jak by to powiedzieć... nie jedno w życiu przeszła:))) Jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności zawsze się coś na nią wyleje, wysypie lub ubrudzi buciorkiem (jak mama nie zdąży w miarę szybko się ogarnąć po wejściu do domu). Krótko mówiąc - szału nie ma! Kupiłabym nową, ale MąŻ sądzi, że ta nowa pewnie za moment będzie wyglądać tak samo:)) I pewnie ma rację, bo świeżo pomalowana ściana w salonie przetrwała DWA dni:))) Mamelek (zaraz po obiedzie, gdy mama potuptała na sekundę do kuchni) wycałował ją w miejscu nad sofą:)) Inne ślady też są.
Wracając do sofy. Kupiłam więc szarą narzutę i ozdobiłam ją poduszkami. Dwie mamy takie (fotka zrobiona na fotelu, który z życiowej zawieruchy jak na razie uszedł cało:)
I jedną taką.
A teraz uwaga!!! Drogi Czytelniku - stoisz, to usiądź. Siedzisz, to się połóż!!! SAMA uszyłam firanki!!!! Nie skróciłam, przeszyłam czy przerobiłam tylko USZYŁAM!!! Proste, delikatne tak jak chciałam:))) Nie są idealne, ale duma mnie po prostu rozsadza!!! I skróciłam też zasłony - ale to już nie taki wyczyn:))) Prawie ich tu nie widać, ale innego zdjęcia nie udało mi się poczynić:)
Nie obyło się bez przygód:)) Zacznę od tego, że materiał kupiłam w PL:))
OCZYWIŚCIE nie mierząc okna, więc kupiłam "na górkę". To nic. Problemowo się zaczęło jak chciałam ją skrócić. No nie szło za grzyba! Zajęło mi to godzinę razem z upinaniem! Przeszyłam jeden bok... i maszynę szlag trafił!!! Próbowałam ją naprawić przez kolejną godzinę. Obdzwoniłam wszystkich świętych w tej sprawie... i nic!!! To było w niedzielę. A jak mawiają "niedzielna praca w g... się obraca":))) We wtorek moja droga Ula przybyła z odsieczą:)) DZIĘKUJĘ!!! I tak się zasiedziałam i zaszyłam, że skończyłam po 2.00 w nocy:))) Bo jeszcze mnie naszło na prasowanie zasłon!
To tyle na dziś:))
Pa:)) Miłego dnia!
ps. Zróbcie coś sympatycznego dla samych siebie. Odrobina egoizmu nie zaszkodzi:))
czwartek, 23 października 2014
poniedziałek, 20 października 2014
Wszystko w NORMIE:)
Witajcie:))
Dziś wpadam tylko na chwilkę:) Dziękuję za miłe słowa odnośnie metamorfozy salonu!!! Cieszę się, że Wam się podoba.
Pisałam Wam TU o nowych puszeczkach do kawy, herbaty i cukru. Myślałam, że są najpiękniejsze dopóki koleżanka, która przez bloga poznała moje kuchenne upodobania nie kupiła mi TYCH!!!
(Monia - DZIĘKUJĘ!!!)
Po prostu "klękajcie narody"!!! One są IDEALNE!!!
Do tego, te kapciochy przywiezione z PL... i wymiatam:))
I na myśl przychodzi Ci zapewne Drogi Czytelniku pytanie - ile można mieć w kuchni puszek?!?!? Całe stado!!! U mnie to już niczym wataha wilków w leśnej dziczy:)
***
Jak już jesteśmy w kuchni i trzeba wziąć się do roboty, to mam dla Was przepisik na szybciutki obiad ze schabu. Z racji tego, że absolutnie nie uznaję tradycyjnego smażonego schabowego, to zawsze muszę kombinować. Niestety, taki zwyczajny kotlet kojarzy mi się li i jedynie z pogrzebem. A dokładniej ze stypą. Taki "schabowy-pogrzebowy". Żujący i w mega panierce.
Nie jest to jakieś wielkie odkrycie, ale dla mnie było:)) Przepis mam od Mamci.
Potrzebne będą:
Do sosu dodajemy śmietanę i można zagęścić odrobiną mąki (też jak kto lubi:)
Smacznego!
***
Dziś w salonie w porze śniadania zawitał do nas pająk z serii "tłusty gigant". Odkąd stałam się mamą musiałam przeistoczyć się z lękliwej "chodźtuszybkoizabijgo" Gosi w Mamę Gosię Pogromcę Pająków. Z zimną krwią i bez cienia litości zamachnęłam się na nieproszonego gościa kapciochem (tak, tym właśnie z dzisiejszego posta:)
Marta była lekuchno wystraszona rozmiarem bestii. Po szybkiej akcji pada jednak komentarz:
- Mamuniu, zrobiłaś mu przykrość.
***
Miłego dnia! Pa:)
Dziś wpadam tylko na chwilkę:) Dziękuję za miłe słowa odnośnie metamorfozy salonu!!! Cieszę się, że Wam się podoba.
Pisałam Wam TU o nowych puszeczkach do kawy, herbaty i cukru. Myślałam, że są najpiękniejsze dopóki koleżanka, która przez bloga poznała moje kuchenne upodobania nie kupiła mi TYCH!!!
(Monia - DZIĘKUJĘ!!!)
Po prostu "klękajcie narody"!!! One są IDEALNE!!!
Do tego, te kapciochy przywiezione z PL... i wymiatam:))
I na myśl przychodzi Ci zapewne Drogi Czytelniku pytanie - ile można mieć w kuchni puszek?!?!? Całe stado!!! U mnie to już niczym wataha wilków w leśnej dziczy:)
***
Jak już jesteśmy w kuchni i trzeba wziąć się do roboty, to mam dla Was przepisik na szybciutki obiad ze schabu. Z racji tego, że absolutnie nie uznaję tradycyjnego smażonego schabowego, to zawsze muszę kombinować. Niestety, taki zwyczajny kotlet kojarzy mi się li i jedynie z pogrzebem. A dokładniej ze stypą. Taki "schabowy-pogrzebowy". Żujący i w mega panierce.
Nie jest to jakieś wielkie odkrycie, ale dla mnie było:)) Przepis mam od Mamci.
Potrzebne będą:
- schab bez kości (najlepiej już w plastrach)
- trochę mąki
- sól, pieprz i inne przyprawy, które dajecie do schabu
- olej do smażenia
Do sosu dodajemy śmietanę i można zagęścić odrobiną mąki (też jak kto lubi:)
Smacznego!
***
Dziś w salonie w porze śniadania zawitał do nas pająk z serii "tłusty gigant". Odkąd stałam się mamą musiałam przeistoczyć się z lękliwej "chodźtuszybkoizabijgo" Gosi w Mamę Gosię Pogromcę Pająków. Z zimną krwią i bez cienia litości zamachnęłam się na nieproszonego gościa kapciochem (tak, tym właśnie z dzisiejszego posta:)
Marta była lekuchno wystraszona rozmiarem bestii. Po szybkiej akcji pada jednak komentarz:
- Mamuniu, zrobiłaś mu przykrość.
***
Miłego dnia! Pa:)
środa, 15 października 2014
Na salony!
Witajcie:)
Dziś mam dla Was fragment mojego salonu a dokładnie - kominek. Tu wieczorową porą oświetlony małymi dekoracyjnymi lampkami w kształcie kryształków.
Dziś mam dla Was fragment mojego salonu a dokładnie - kominek. Tu wieczorową porą oświetlony małymi dekoracyjnymi lampkami w kształcie kryształków.
A tu w ciągu dnia.
Kominek chciałam mieć zawsze... i mam:)) Nawet działa! Nie trzeba się martwić o opał, bo jest na gaz. Zawsze też podobało mi się duże lustro nad kominkiem... i mam:))
Dla porównania - tak było jak dostaliśmy klucze.
To fotka z folderu jak wyglądał duży pokój w dniu wystawienia domu na sprzedaż. Nie moja bajka, ale ja wiedziałam, że to tylko baza, którą można przerobić po swojemu:))) Najbardziej rozbroił mnie wiatrak/oświetlenie. Facet nam go chciał wcisnąć za 100 funtów!!! Powiedział, że jest na pilota i był bardzo drogi. MąŻ powiedział, że spokojnie może go zabrać ze sobą skoro mu się tak podoba:) Niestety - zostawił.
(To śmigło od helikoptera zasłaniało pół salonu:))
Dużo pracy jeszcze przed nami. Docelowo kominek będzie jeszcze pomalowany. Chciałam też inny dywan (mimo, że ten kupiliśmy stosunkowo niedawno ale pod kątem poprzedniego domu). Po namyśle chyba go zostawię, bo meble mamy też w kolorze gorzkiej czekolady.
To tyle na dziś. Miłego dnia Wam i sobie życzę:)) Pa!!
niedziela, 5 października 2014
Battery charged:)
Witajcie:)))
Wracam do Was po małej przerwie z naładowanymi akumulatorkami!!! Krótki (ale treściwy) pobyt w PL sprawił, że wypoczęłam i nabrałam wiatru w żagle. Widziałam się z mnóstwem bliskich mi osób. Było BAARDZO intensywnie!
Dolecieliśmy na miejsce. Wszyscy tradycyjnie "na hura" wstali ze swoich miejsc i szturmem ruszyli do wyjścia. Martusia rzuciła:
- Mamuniu, jacy straszni ludzie.
Zapadła złowieszcza cisza.
Po czym każdy jak na komendę parsknął śmiechem. A ja ratując dziecięce spojrzenie na świat dodałam:
- Nie straszni, tylko strasznie ich dużo, kochanie.
Na drugi dzień po przylocie mieliśmy rodzinną imprezę z okazji 95 urodzin mojej kochanej Babci! Było pyszne jedzonko i ludzie, których nie widziałam wieki. Lokal na szczęście wynajęty tylko dla nas. Maluchy nie do okiełznania. Gdyby nie papierowe torby od prezentów, które okazały się absolutnym hitem imprezy, było by po nas:))) Na dole kilka zastosowań toreb:)))
To, że wypoczęłam, w 100% zawdzięczam moim ukochanym Rodzicom! Robili co mogli, żeby było miło. Mamcia pichciła pyszności, zabierali nas w fajne miejsca, opiekowali się Maluchami. Mogłam w tym czasie gdzieś pójść i nie myśleć o niczym:))) Naśmiałam się z moją kochaną prywatną rodzoną Siostrą Asią aż do łez. Było cudnie. Na dole fotki z Fojutowa.
A to mój prezent "wycyganiony" od Dziadka. Boski, miętowy budzik. Jak byliśmy w maju, to już mi wpadł w oko, ale nie śmiałam o niego spytać. Poprosiłam moją Mamcię, żeby delikatnie wybadała grunt i taktownie o niego zagaiła. Dziadek powiedział, że bardzo się cieszy, iż może mi go podarować:)) Wyobraźcie sobie, że jak przyleciałam, Mamcia powiedziała, że przyniosła go dla mnie, ale niestety przestał działać:(( Powiedziała, że wolała go nie ruszać i poczekała na mnie. Trochę się zmartwiłam, ale stwierdziłam, że oddam go do naprawy, może uda się go uratować. Wzięłam moje minty cudo do torebki i udałam się galopem do zegarmistrza. A pan, po wysłuchaniu mojej rzewnej historii, wziął go do ręki, obejrzał dokładnie i... najzwyczajniej w świecie go nakręcił:)))) Powiedział, że to są stare dobre budziki, bez baterii, które trzeba raz dziennie nakręcać i tyle!
Do mojej miętowej kolekcji dołączyły okulary. Nie mogłam się im oprzeć i zrobiłam sobie prezent na urodzinki:))) Najlepsze jest to, że tylko nieliczni zauważyli tak radykalną zmianę:))) Poprzednie były delikatne metalowe a te jak widać na załączonym obrazku - rzucają się w oczy:))
Wróciłam od optyka. MąŻ wpada z urodzinowymi kwiatami. Ja teatralnym gestem wskazując na okulary mówię:
- Może jakieś dwa słowa.
Na to skruszony MąŻ cichutko:
- Kocham Cię...
A ja nie mogąc powstrzymać się od śmiechu pytam:
- Mam nowe okulary i jak?
Ulubiona bluza, która służy za tło jest już ze mną dobre pół roku, ale nadal mi się nie znudziła. A zegarek kupiła dla mnie koleżanka z pracy za uwaga, uwaga 1,99funta:))) Czy życie nie jest piękne;)
Buziaki moi drodzy. Pa, miłego dnia:))
Wracam do Was po małej przerwie z naładowanymi akumulatorkami!!! Krótki (ale treściwy) pobyt w PL sprawił, że wypoczęłam i nabrałam wiatru w żagle. Widziałam się z mnóstwem bliskich mi osób. Było BAARDZO intensywnie!
Dolecieliśmy na miejsce. Wszyscy tradycyjnie "na hura" wstali ze swoich miejsc i szturmem ruszyli do wyjścia. Martusia rzuciła:
- Mamuniu, jacy straszni ludzie.
Zapadła złowieszcza cisza.
Po czym każdy jak na komendę parsknął śmiechem. A ja ratując dziecięce spojrzenie na świat dodałam:
- Nie straszni, tylko strasznie ich dużo, kochanie.
Na drugi dzień po przylocie mieliśmy rodzinną imprezę z okazji 95 urodzin mojej kochanej Babci! Było pyszne jedzonko i ludzie, których nie widziałam wieki. Lokal na szczęście wynajęty tylko dla nas. Maluchy nie do okiełznania. Gdyby nie papierowe torby od prezentów, które okazały się absolutnym hitem imprezy, było by po nas:))) Na dole kilka zastosowań toreb:)))
To, że wypoczęłam, w 100% zawdzięczam moim ukochanym Rodzicom! Robili co mogli, żeby było miło. Mamcia pichciła pyszności, zabierali nas w fajne miejsca, opiekowali się Maluchami. Mogłam w tym czasie gdzieś pójść i nie myśleć o niczym:))) Naśmiałam się z moją kochaną prywatną rodzoną Siostrą Asią aż do łez. Było cudnie. Na dole fotki z Fojutowa.
A to mój prezent "wycyganiony" od Dziadka. Boski, miętowy budzik. Jak byliśmy w maju, to już mi wpadł w oko, ale nie śmiałam o niego spytać. Poprosiłam moją Mamcię, żeby delikatnie wybadała grunt i taktownie o niego zagaiła. Dziadek powiedział, że bardzo się cieszy, iż może mi go podarować:)) Wyobraźcie sobie, że jak przyleciałam, Mamcia powiedziała, że przyniosła go dla mnie, ale niestety przestał działać:(( Powiedziała, że wolała go nie ruszać i poczekała na mnie. Trochę się zmartwiłam, ale stwierdziłam, że oddam go do naprawy, może uda się go uratować. Wzięłam moje minty cudo do torebki i udałam się galopem do zegarmistrza. A pan, po wysłuchaniu mojej rzewnej historii, wziął go do ręki, obejrzał dokładnie i... najzwyczajniej w świecie go nakręcił:)))) Powiedział, że to są stare dobre budziki, bez baterii, które trzeba raz dziennie nakręcać i tyle!
Do mojej miętowej kolekcji dołączyły okulary. Nie mogłam się im oprzeć i zrobiłam sobie prezent na urodzinki:))) Najlepsze jest to, że tylko nieliczni zauważyli tak radykalną zmianę:))) Poprzednie były delikatne metalowe a te jak widać na załączonym obrazku - rzucają się w oczy:))
Wróciłam od optyka. MąŻ wpada z urodzinowymi kwiatami. Ja teatralnym gestem wskazując na okulary mówię:
- Może jakieś dwa słowa.
Na to skruszony MąŻ cichutko:
- Kocham Cię...
A ja nie mogąc powstrzymać się od śmiechu pytam:
- Mam nowe okulary i jak?
Ulubiona bluza, która służy za tło jest już ze mną dobre pół roku, ale nadal mi się nie znudziła. A zegarek kupiła dla mnie koleżanka z pracy za uwaga, uwaga 1,99funta:))) Czy życie nie jest piękne;)
Buziaki moi drodzy. Pa, miłego dnia:))
Subskrybuj:
Posty (Atom)