Witajcie:)
Takie materiałowe dynie podobały mi się od wieków i sama się sobie dziwię, że dopiero teraz się za nie zabrałam:)))
Wraz z nastaniem kalendarzowej jesieni poczułam nieodpartą potrzebę posiadania owych dyniek:)
Kolory jakoś tak wybrały się same:) W przedsięwzięciu udział wzięli - mój wełniany szal-komin, stara bluzka Marty oraz męska koszula w przecudny wzór, w której się zakochałam od razu:) kupiona w celach szyciowych. I jeszcze gałązki z drzewa owocowego, sznurek i nici do haftowania oraz drucik.
W trakcie mojego dyniowego szaleństwa weszła do pokoju Marta.
- Co robisz Mamusiu?
- A jak myślisz?
- Jabłka?
- Nie. No co to Ci przypomina? W naturze są zazwyczaj pomarańczowe.
- Pomarańcza?
Chwilę później rozmawiam z Mamcią na Whatsappie.
- Co robisz?
- Poczekaj wyślę Ci fotkę.
Wysyłam zdjęcie w trakcie pracy.
- Czosnek?
Dzwonię do Siostry.
- Co robisz?
Wysyłam fotkę.
- Dynie?
Tak że ten, do trzech razy sztuka:))
***
W dyniowym zamęcie - złamałam dwie igły, poparzyłam palec (standardowo) oraz uwaga, uwaga... ukruszyłam (na szczęście tylko ciut) jedynkę usiłując wyciągnąć igłę, która utknęła w dyni!!!
To tyle na dziś. Wszelkiej pomyślności:) Paaa!