poniedziałek, 29 marca 2021

Alice in Wonderland junk jurnal

 Witajcie:)

Wszystko zaczęło się w w połowie marca gdy Barbara pokazała zapowiedź swojej pracy - okładkę albumu:) Było już po mnie:)) O tym, że lubię klimaty rodem z "Alicji w krainie czarów" wiadomo nie od dziś. Moje prace inspirowane tą kultową książką przypominam TU  oraz TU


Dziś mój Drogi Czytelniku - polecam zaparzyć przepyszną herbatę i zapraszam do obejrzenia mojej księgi o Alicji w stylu junk jurnal. Zdjęć będzie całe stado, więc od razu lojalnie uprzedzam:)))


Wszystko w duchu starej, zniszczonej księgi odnalezionej na strychu. Stare karty, stare nuty... Klucze, mini buteleczka, grafiki, materiałowa tasiemka w serduszka.





Motyle, motyle:) Wiadomo, bez nich ciężko cokolwiek stworzyć - hi,hi.


A te kolorowe cudne grafiki, to tak właściwie elementy dekoracji... stołu:)


Pieczątki, postarzanie tuszem - tu miałam pole do popisu:)



I cytaty z "Alicji..."


Taśma DYMO okazała się przydatna i przy tym projekcie:)




Ten papier w kwiaty, to była cudna koperta, w której dostałam reklamę mojego ulubionego sklepu:)






I tu cytat który szalenie mi się podoba:) 


A to jedna z nielicznych tu stron nienaruszona tuszem ani niczym innym:)



Tu są nawet specjalne znaczki w tej tematyce.




Gigantyczne karty od razu wpadły mi w oko:)








Tylnia część okładki. Brawo za wytrwałość!!! Dotarłeś mój Drogi Czytelniku do brzegu:))


A co do brzegu to na nim właśnie umieściłam maleńką kłódkę znaną Wam z moich domków.
Cała księga jest szyta ręcznie. Okładkę zrobiłam ze starego segregatora. Zielony materiał, to fragment spódnicy... z którego powstała jesienna parasolka. Część z tych elementów zawiera kolejne w środku np. tagi, ale nie mam już mocy by je tu pokazać - hi,hi:)

Na koniec zerknijcie do Barbary jak wygląda jej cudowny album już po ukończeniu TU.

To tyle na dziś. Uff. To chyba jedyny post z taką ilością zdjęć mojej pracy:))) Moje dwa tygodnie wyjęte z życiorysu. 

Wszystkiego dobrego! Paaa:)


niedziela, 14 marca 2021

Siódme niebo. Czyli co może nas spotkać.

 Witajcie:)

Myślisz Drogi Czytelniku, że dam Ci ciut odsapnąć od domków? No nie dam:) Oto przed Wami domkowa, PASTELOWA dekoracja.





***

W siódmym niebie jest nieco inaczej. Tam niebiańska przestrzeń dzieli się na departamenty. Każdy departament, to inna kolorystyka. To cztery odrębne działy - PASTELOWY, CZARNO-BIAŁY, NEONOWY i NATURALNY. Nowo przybyli u wrót raju wypełniają specjalną ankietę i według niej dostają swój przydział. Można jeszcze apelować o zmianę, ale taka sytuacja ma miejsce niezwykle rzadko i przeznaczona jest głównie dla malkontentów. Tak, tak - tacy też się zdarzają i to z nimi święty Piotr ma zawsze ręce pełne roboty. Najgorzej było jednak z panem Zygmuntem. No niby nie maruda a wypełnił formularz tak, że nie wiadomo było gdzie go umieścić. Do każdego działu kwalifikował się w dwudziestu pięciu procentach! A później okazało się, że poczciwina był daltonistą.

W PASTELOWYM - króluje pani Helenka. Jest tu szefową od wszystkiego choć najwięcej uwagi poświęca nadzorowaniu mistrzów kuchni. Jej zupy-kremy nie mają sobie równych a ciasta obrosły już w legendę. Dochodzi do tego, że Aniołowie z innych departamentów proszą o przeniesienie. To jest niestety niemożliwe, bo PASTELOWY zawsze ma takie obłożenie jak lipcowy turnus w Ciechocinku. 

Ostatnio u bram nieba pojawiła się babcia Żaneta. Szczupła, maleńka staruszka w fikuśnym miętowym kapeluszu, żółtych trampkach, z fantazyjnie zawiązanym pudrowo-różowym szalem i trzema walizkami.

- Witam serdecznie, proszę usiąść wygodnie w fotelu tu jest ankieta - zaczął święty Piotr i urwał w pół słowa... - Czy my się skądś znamy?

- A tak! Trzy razy już mnie tu przysyłano, ale przez te moje cholerne walizki odsyłano mnie na dół...

Święty Oddźwierny chrząknął. - Nie używamy tu takich słów... Pani Żaneto.

- Oj tam, oj tam. - Żaneta jestem a nie jakaś pani. Możesz mi nawet mówić Żania - tak właściwie całe życie się do mnie zwracano. A po drugie jedna "cholera" w te czy we wte dramatu nie zrobi - dodała z niewinną miną.

- Wspomniała pani... znaczy się - wspomniałaś coś o walizkach...

- Ach tak! No właśnie - rozjaśniła się staruszka. Nie chcieliście oclić moich bagaży! Trzy razy próbowałam. Sąsiedzi już ręce zacierali na moje mieszkanko a tu nic. Teraz też jeszcze do końca nie wierzą, że umarłam - zaśmiała się szczerze Żaneta! Pietra mają i latają co dzień na cmentarz warty robić czy aby na pewno tam jestem. Dranie nie wiedzą, że zostawiłam testament - hi,hi:)) Wszystko zapisałam rudej Ani spod piątki. Ona bidula sama ogarnia trójkę dzieci i gnieżdżą się na wynajętej kawalerce. A te jej pociechy takie grzeczne. Zawsze "dzień dobry" mówiły i przychodziły słuchać moich opowieści. A Ruda to mi zakupy robiła i sprzątała w domu. Tak z dobroci serca. Ot za zwykłe "dziękuję". Tacy ludzie to teraz rzadkość. Mi te dziewięćdziesiąt dziewięć wiosen na ziemi wystarczyło. Ale o czym to ja mówiłam - zamyśliła się melancholijnie.

- O walizkach...

 - A tak. Moje długie wstępy zawsze prowadzą mnie na manowce. Człowiek ma niemalże sto lat i niczego się nie nauczył. Całe życie moje wstępy były przydługie niczym sweter po starszym bracie i tak już widać pozostało.  Walizki... Dopiero teraz udało mi się je przynieść ze sobą. Wcześniej ciągle się czepialiście. A to nie ten wymiar a to rzeczy zabronione. Jak w tanich liniach lotniczych! Ludzie, ja sądziłam, że już PO to raczej jest Wam wszystko jedno. Ale jak widać służbiści są wszędzie. Dobrze chociaż, że Helenka uprzedziła mnie co do tych ankiet - poprawiła teatralnym ruchem miętowy kapelusz i dotknęła ręką pudrowo-różowej apaszki. 

- Walizki... - jęknął cichutko święty Piotr.

- Ale z Ciebie namolny Anioł - zachichotała Żania. Najpierw muszę się upewnić, że będę w PASTELOWYM! 

- Ostrzegam, pytania są podchwytliwe.

- Nie ze mną te numery! Wszystkie odpowiedzi wykułam na blachę tak jak i testy na prawo jazdy. Wyobrażasz sobie, że zdałam teorię za pierwszym razem a praktyczne dopiero za czwartym! Bo ten cholerny instruktor się na mnie uwziął. Upss. Miałam nie mówić "cholerny". Musisz mi wybaczyć jestem tu nowa.

Wzięła formularz i z zapałem zaczęła go wypełniać. 

- No już. Skończone! Mogę iść przywitać się z Helenką? - spytała zarumieniona.

- A skąd wiesz, że się tam dostaniesz? 

- Już mówiłam. Znałam pytania. Wszystko wskazuje na "PASTELOWY" możesz nawet nie sprawdzać.

Święty Piotr uniósł tylko oczy do nieba (ósmego ma się rozumieć) i powiedział standardowe przywitanie:

- Witamy w Siódmym niebie. Zakwalifikowałaś się do departamentu "PASTELOWEGO". Życzę miłego wszystkiego.

- Dziękuję - rzuciła przez ramię staruszka i potruchtała do bramy by przywitać się ze swoją przyjaciółką.

Walizki zostały przy fotelu. 

Święty Piotr rozejrzał się dookoła upewniając się, że nikt nie nadchodzi. Odczekał z czystej przyzwoitości pięć minut i delikatnie zajrzał do pierwszej z nich. Przetarł oczy ze zdumienia. Zamrugał szybko sądząc, że ma przywidzenia, ale jego wyczulony nos tylko potwierdził to co zobaczył... Walizka była wypełniona po brzegi... suchą żywiecką!!! 

Lekko oszołomiony popędził za Żanetą. Zastał ją nad filiżanką kawy i talerzykiem z szarlotką.

- Po co Tobie - zaczął zdyszany - tyle kiełbasy?

- Wygrałam - powiedziała triumfalnie Żaneta i zgarnęła ze stołu piątaka do kieszeni. - Mówiłam, że zajrzy! - mrugnęła znacząco do Heleny.

- Obiecałam Helence - rzuciła wyjaśniająco świętemu. - Pisała mi, że wszystko tu  na najwyższym poziomie. Same pyszności. Kawior, trufle, owoce morza, schabowe, de volaille, gołąbki. No miód malina. Żarcie obłędne, ale suchej żywieckiej nie macie! To przyniosłam.

***

To tyle na dziś. Miłego tygodnia:)) Paa!

wtorek, 9 marca 2021

Igielnik domkowy - wiadomo:)

 Witajcie:)

Zachciało mi się igielnika. Konkretnego igielnika - w filiżance:) Oczywiście w ruch poszedł internet a dokładnie - Pinterest a tam w oko wpadły mi DOMKOWE igielniki. Znalazłam je TU. Zerknijcie jakie tam cuda. One są filcowane. Mój uszyty.



Na końcu wsi pod lasem, na niewielkiej górce mieszka babcia Kasia. Nikt nie pamięta jej jako małej dziewczynki za to każdy kojarzy wesołą staruszkę z nieodłącznym przyjacielem - Piorunem. Piorun to pies. Pies niezwykły. Babcia Kasia uratowała go z płonącej stodoły, która zajęła się ogniem od uderzenia pioruna. Od tego czasu chodzą razem wszędzie. I co ciekawe - nikt też z mieszkańców wsi nie pamięta Pioruna małego.  Krok w krok drepczą siwiuteńka babcia Kasia i siwiuteńki psiak. Zdaje się, że oszukali czas. Głupi Grólak opowiada nawet, że babcia Kasia to stuletnia czarownica. Zbiera rankiem zioła, mamrocze zaklęcia i pewnie rzuciła na niego urok. I dlatego jest głupi. Cóż prawda jest bardziej przyziemna. Babcia Kasia a i owszem zbiera zioła ale nie mamrocze zaklęć tylko rozmawia z Piorunem. A Grólak jest głupi, bo chleje piwsko, zakłada wnyki na zające i płoszy ptaki. No głupi i tyle. Takich też matka natura nosi po tym świecie i czarów nie trzeba. Ale zaraz, zaraz. Nie dokończyłam czemu Piorun jest niezwykłym psem! Ale ze mnie gapa. Otóż wyobraźcie sobie, że bezbłędnie potrafi wyczuć gdy ma stać się coś złego. Ostrzega przed złodziejami, odgania wilki a nawet uratował syna sołtysa, gdy ten zapędził się w lesie i zaczął grzęznąć w bagnach. Piorun wyrwał się nagle z domu i zaczął ujadać tak głośno, że zrobiło się zbiegowisko. Na szczęście pobiegli za nim i zdążyli wyciągnąć Jacuchna - choć błoto sięgało mu już ramion. Grólak z brzegu wołał by zostawić gówniarza niech ma nauczkę, ale nikt nie słuchał pijaczyny. Od tej pory Jacuchna omija szerokim łukiem polanę ze zdradliwym bagnem i przynosi Piorunowi psie smakołyki. A babcia Kasia zyskała nowego kompana do porannych spacerów. 

Kiedyś Piorun znalazł przy drodze nieprzytomnego pana Jasia listonosza, który zasłabł. Pies lizał go po twarzy i szczekał aż ten się ocknął. Okazało się, że rano pan Jasiu dostał bardzo smutną wiadomość, którą się zdenerwował i serduszko się zbuntowało. Piorun poczekał aż dojdzie do siebie i zaprowadził listonosza do swojej pani. Ta zaparzyła panu Jasiowi ziółek na nerwy i przypomniała mu o kontrolnej wizycie u lekarza. 

Nie uwierzycie co się stało ostatniej soboty! Nad ranem gdy gęsta mgła oplatała pola a ziemia zamarzła na amen Piorun wybiegł jak szalony z domu. Babcia Kasia zaczęła w popłochu ubierać palto i buty. Wiedziała, że stało się coś złego. Pies szczekał w oddali a ją przeszedł dreszcz. Co znów u licha? - rzuciła pod nosem. Zaczęła biec na tyle ile jej starowinkowe nogi pozwalały. Wołała Pioruna by zwolnił, ale na próżno. Czuła jak mróz szczypał policzki a mocny wiatr wyciskał łzy z kącików oczu. Gdzieś blisko ktoś też przebudził się nagle i wyjrzał przez okno. - Co się dzieje? - rzucił do niej. Jeszcze nie wiem, ale Piorun ujada. Coś musiało się stać! - zawołała zdyszana staruszka. - Już idę - krzyknął Maćko Drwal, bo to on zerwał się ze snu. Chwilę później dołączyli do nich jeszcze długi Antek i piekarzowa Anka. Na śniegu zauważyli ciemne plamy. Układały się w dziwną mapę koszmarnych wydarzeń. Przyspieszyli kroku. Pod krzakiem leżał zakrwawiony Grólak. Babcia Kasia uklękła przy nim nasłuchując czy oddycha. Piorun zawył przeciągle. - Nie czuję pulsu - szepnęła. - Dzwońcie po karetkę - dodała głośniej. Maćko wyszarpał telefon z kieszeni i drżącym głosem zaczął relacjonować zdarzenia. - Szybko, przyjeżdżajcie. Koło młyna. Nic nie wiemy. Leży tu na tym mrozie już jakiś czas... 

W niedzielę rano ksiądz Bułka poprosił by pomodlono się za Grólaka. Pomruk oburzenia przemknął przez wiernych. - A czemu za tego pijusa? - wyrwało się z ostatniej ławki. - Kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamieniem - powiedział w zamyśleniu proboszcz i zakończył mszę.

Kolejne dwa dni nie przyniosły dobrych wieści ze szpitala. Grólak nadal leżał nieprzytomny. Do babci Kasi zadzwoniła tajemnicza postać. - To pani znalazła Michała znaczy Grólaka? - spytał cichy głos w słuchawce. - Tak a właściwie mój pies - a kto mówi. - W tę sobotę po zabawie - wyszeptała dziewczyna, to Michał stanął w mojej obronie. Dwóch bandziorów chciało mnie skrzywdzić - załkała...  Już ciągnęli mnie do swojego samochodu, głośno mówiąc co mi zrobią... Nikt nie ruszył mi z pomocą. Nikt. Każdy się bał. Tylko Grólak wyskoczył do nich. Zaczęli się szarpać, jeden z nich wyciągnął nóż... Ja zdążyłam się wyrwać i uciekłam. Nie wiedziałam, że tak to się skończyło - szlochała już na dobre.

W środę babcia Kasia miała swój szczęśliwy sen. Śniła jej się malutka dziewczynka tańcząca boso na zielonej trawie. Sama radość. Wiedziona dobrym przeczuciem zadzwoniła do szpitala. 

- Tak. Pacjent się wybudził. Jego stan jest stabilny. I...  - pielęgniarka zniżyła głos niemalże do szeptu - właśnie jest u niego jakaś śliczna dziewczyna w czerwonej sukience. Przyniosła mu kwiaty... A Grólak wygląda jakby anioła zobaczył - dodała z uśmiechem.

***

To tyle na dziś. Wszystkiego miłego:) Paaa.

poniedziałek, 1 marca 2021

Fabric scrap idea:)

 Witajcie:)

Wiosnę czuć u nas w powietrzu:) Miła odmiana po zimnych, deszczowych dniach. Moc energii i radości!

Jakże uprzejmy YT podsunął mi do obejrzenia film HandyMum Lin TV "The makeover of leftover fabric scrap / Idea of sewing project". I już byłam ugotowana! No bo jak to - takie urocze miasteczko a do tego szycie ręczne i ja mam przejść nad tym do porządku dziennego?! No się nie da:) 

Powoli zastanawiam się czy "domkowej choroby" nie powinnam już zacząć leczyć:)))

Panie i Panowie - oto moja wersja aplikacji. I oczywiście moja kolorystyka. Torba jest produktem kupionym w sklepie (Cath Kidston), tak że ten - samej torby nie musicie komentować - hi, hi:)) 

Wykorzystałam w tym projekcie dwa transfery od Anstahe TU (jeszcze raz DZIĘKUJĘ). Nabrały mocy urzędowej i się za nie zabrałam:)) Przypominają mi ciut "Alicję w krainie czarów", więc tym bardziej się tu znalazły.

Guziczki, niteczki, skraweczki:) Różnorakie materiały i desenie. Myślę, że mogłaby powstać z tego ilustracja do mojego "Mamelkowa".

Uprzedzam - wszelkie krzywizny zamierzone! 


W tym maleńkim miasteczku otoczonym jeziorem i z małą rzeczką pośrodku mieszkają szczęśliwi ludzie. Życzliwi dla siebie, z uśmiechem na co dzień i dobrym słowem. Każdy z nich ma swoje troski i radości ale nikomu nie brakuje optymizmu. Nie ma tu schronisk dla zwierząt ani domów spokojnej starości. Psy i koty się lubi a dla dziadków zostawia honorowe miejsce przy stole. Nie ma złodziei i cwaniaków ani piratów drogowych. Nikt nie ma telewizji a w internecie jest zainstalowany ban na hejt. To chyba tyle... 

Aha. Bym zapomniała - pani Jadzia prosiła, by Was pozdrowić. A pan Józek - woźny w tutejszej szkole - pyta czy ktoś jeszcze chce cebulki tulipanów, bo ma wyjątkowo dużo w tym roku.

***

To tyle na dziś. Miłego dnia i dobrego tygodnia:) Paaa.