wtorek, 30 czerwca 2015

Abecadło z pieca spadło:)

Witajcie:)
Maluchy dostały zaproszenie na urodziny do trzyletniego "Kubisia" (jak go uroczo nazywa Mamelek:) Standardowo w takich przypadkach spytałam ich mamę o małą podpowiedź co do prezentu. Konkretna odpowiedź nie padła, ale jego mama stwierdziła: "jesteś kreatywna, to coś wymyślisz".
Ha! To zabrzmiało jak wyzwanie:)
Pomyślałam, podumałam, przespałam się z pomysłem i "woala" - tak powstała tablica z angielskim abecadłem:)
Mam nadzieję, że zagości w pokoju Kubusia i zachęci do poznawania literek i nowych słów:)


Całość powstała na bazie korkowej tablicy, na którą przykleiłam niebieski materiał w delikatny wzorek. Do tego drewniane literki i inne elementy (m.in. naklejki 3D).








Oprócz tego małemu solenizantowi kupiliśmy też inne prezenty ale ten jest zdecydowanie najbardziej KREATYWNY i na pewno nikt inny takiego mieć nie będzie:)


Ściskam upalnie:)) Miłego dnia! Pa:)

piątek, 26 czerwca 2015

Błoto i filozoficzne rozważania:)

Witajcie:)
Dawno nie było o jedzeniu, to proszę:) Oczywiście z serii takiej jak lubię najbardziej - prosto, bez komplikacji i smacznie! Zapiekanka:)


A na deser owoce - też tak jak lubię - kompletnie bez niczego:) Cukier, śmietana czy czekolada - niekoniecznie (żeby nie powiedzieć - nie, dziękuję). Co innego gdy owoce są dodatkiem do np. lodów, to już bita śmietana mile widziana. Ale owoce jak dla mnie bronią się same! A WY jak lubicie?


***
Martusia nadal hurtowo maluje rodzinkę. Nawet rano, gdy czeka zanim przygotuję śniadanie, zabiera się do pracy.
Z dumą pokazuje mi kolejny "portret rodzinny".
- Martusiu, a kto to jest ta piąta osoba? - pytam lekko zdziwiona.
- To Babcia - odpowiada córcia po sekundzie namysłu. - Bo akurat się zmieściła do autobusu.


(aby uniknąć pytań - Babcia to ta pierwsza z lewej:)
Spójrzcie na te detale - spódniczki, torebki i rzęsy!

***
Martusi przypomniało się, że papużka u pani Danusi (Anstahe) miała na imię Helenka. Powtarza to imię a Mamelek mówi "HENTENTKA" :)

A dupka to "DUPAKA"

***
Kupiliśmy dużo kwiatków z myślą o posadzeniu ich w naszym ogrodzie w doniczkach. Dzień wcześniej padało i cały ogród jest lekko "ubłocony". Maluchy oczywiście szaleją a my w najlepsze sadzimy. Cała trampolina i wszystko inne w błocie. Bałam się czy dopiorę ciuchy dzieciaków:) Ale szczęście aż biło po oczach:)
Tu Mamelek skupiony na czymś szalenie.

Patrząc na mojego synka dopadły mnie filozoficzne rozważania:) Dlaczego za młodu, to nawet odwrotnie ubrane buty nie przeszkadzają w niczym a później to jest nie do pomyślenia?!?!


Pozostawiam Cię mój Drogi Czytelniku z tym jakże ważnym pytaniem - sam na sam.
Miłego dnia:) Pa

niedziela, 21 czerwca 2015

Wystrzałowy remont:)

Witajcie:)
Remont ruszył pełną parą w piątek. Oto relacja na gorąco!


Byłam bardzo zadowolona, bo mimo skuwania wszystkiego co się da (kafelki i inne duperelki) w całym domu obyło się bez ogólnego zapylenia, które towarzyszyło ostatniemu remontowi:)

Nie wyobrażam też sobie gdybyśmy mieli tylko jedną łazienkę - tydzień brudasa jak nic:) A tak dzięki naszej łazience na dole dajemy radę.

Wszystko szło zgodnie z planem - fachowo i w dobrym tempie. Wszystko było w porządku... aż do dzisiaj. Po zerwaniu podłogi (boski czarny winyl:))) okazało się, że deski podłogowe są w fatalnym stanie. Z kolei po zerwaniu desek - okazało się, że przebiega tam mega labirynt z wszelakiej maści i rodzaju rurek. (Budowniczy tego domu kierował się zapewne zasadą - od przybytku głowa nie boli:)
Część z tych rur była totalnie zbędna. Część. Niestety jedna, którą zaczęto wycinać okazała się CHOLERNIE potrzebna. To była... rura od gazu!
Ja tu sobie pichcę ciacho jak nigdy nic a nagle słyszę lekko spanikowany głos:
- Gosia, gdzie macie zawór gazu?!?

Wizja ekspresowej wycieczki w kosmos namalowała się w mojej głowie dość szybko.

Na szczęście facet, który zajmuje się naszym remontem opanował sytuacje całkiem sprawnie. Zakręcony zawór, pootwierane wszystkie okna, wymiana rury i... jesteśmy ocaleni. Ale chwila grozy była:)

***
A na koniec specjalnie dla Anstahe jeszcze kilka fotek z naszych wakacji:)

W holu naszego hotelu poustawiane były różne zabytkowe skarby. Stara waga skojarzyła się Mamelkowi z huśtawką:)


Najbardziej oblegane przez nasze dzieci miejsce. Mała rzecz a cieszy:)


Męskie sprawy:)


Nie mogłam sobie odmówić zrobienia tej fotki w supermarkecie:))
Tak łatwo się pomylić:)))


To tyle na dziś:) Pa!

piątek, 19 czerwca 2015

Rodzinka, papa, Meksyk i muzyka:)

Witajcie:)
Zacznę najpierw od rysunku naszej rodzinki autorstwa Martusi:)


Moja córcia ostatnio na masową skalę produkuje portrety rodzinne. Jeden z pierwszych postanowiłam oprawić i stoi na honorowym miejscu:)

Uwielbiam te wszystkie ślady dziecięcej bytności w domu!

***
Poprzedni właściciele naszego domu (albo Ci jeszcze przed nimi) z bliżej nieznanych powodów postanowili przykryć dach konserwatorium papą. To fotka z dnia, w którym dostaliśmy klucze.


Mieliśmy zamiar to zdjąć, tylko ciągle nie było kiedy. Zastanawialiśmy się też czy może coś nie przeciekało i jacyś "ten tego fachowcy" nie postanowili w ten sposób rozwiązać problemu.
"Z pomocą" przyszła nam wichura, która szalała podczas naszego urlopu. Po powrocie zastaliśmy część ogrodu w uroczych łatach z papy:))) Było nie było trzeba się było zabrać za zdjęcie tego cudu z dachu. Z odsieczą przybył mój MąŻ.

A oto co ukazało się po rozbiórce.

I to już niestety zadanie dla mnie.
Mam totalny lęk wysokości (może dlatego w ogóle nie ciągnie mnie do Paryża, bo na wieżyczkę i tak bym się nie pchała;))) ale na wszelkie drabiny czy inne takie sprawy nie boję się wejść. Nawet na dach konserwatorium bym weszła, ale mimo pożyczonej gigantycznej drabiny i tak nie jestem w stanie dostać się na sam środek. Czyszczenie nie stanowi problemu, bo wystarczy gąbeczka kuchenna i dobra pasta - ale szkopuł w tym, że nie wszędzie dosięgnę. Mam nawet - przyczepioną szeroką taśmą klejącą  do długiego trzonka miotły - szpachelkę!!! (konstrukcja by MąŻ) Wyczyniam różne kombinacje alpejskie, ale nadal nie jest idealnie.

Do tego dochodzi alergia na pyłki traw (powinnam odpuścić sobie pobyt w ogrodzie). Jak zażyję tabletkę na alergię na noc - to rano wstaję jak po mega imprezie i ciężko mi się dobudzić. Jak wezmę tabletkę w dzień - to zasypiam na stojąco:)
A dziś - żeby było zabawniej - dopadł mnie katar taki zwykły najzwyklejszy:)))

***
Meksyk w tytule, to niestety nie kolejne plany wakacyjne, tylko to co dziś zacznie się u nas w domu. Kolejny remont!!! Tym razem "urocza" TU łazienka na górze. Już mi słabo:))))

***
Na koniec zagadka:)
Co można zrobić z ugotowanymi ziemniakami?!?!
(Dodam tylko Drogi Czytelniku, że nie o wyszukane dania pytam)
Można je napchać do fujarki:)))


***
To tyle na dziś:) Pa:)

środa, 17 czerwca 2015

Talentu nie powstrzymasz:)

Witajcie:)

Martusia dostała od swojej Mamy Chrzestnej cudną książkę-torebkę (Dziękujemy:)
Ja nie mogę się napatrzeć na to pomysłowe cudo. W książeczce tej są różne różności, które zapewne ma w swojej przepastnej torbie niejedna babcia:)

Martusia trochę się nią pobawiła i odstawiła. Pytam:
- Martusiu, czemu nie bawisz się tą fajną torebką?
- Bo to jest TOREBKA BABUNI.

(a jak powszechnie wiadomo - nie grzebie się w nie swojej torebce:)))


***
Ostatni dzień na Majorce. Pytam Martusię:
- Co Ci się najbardziej podobało na wakacjach?
- Mój różowy kotek! - odpowiada bez chwili wahania.

***
W Mamelkowie znów artystyczne szaleństwo. Coraz więcej rzeczy idzie pod pędzel.

Pytam kto pomalował doniczkę. Na to mój syn szlachcic odpowiada:
- JAM !

(zapewne - JAM szlachcic z szumiącego Mamelkowa herbu zielony pomidor:))


Siostra też niczego sobie. Postanowiła podrasować tenisówki:)


Laptopasowi też się dostało.


Nudny pojemniczek na kredki od razu wygląda ciekawiej:)


Takich przyziemnych spraw jak porysowanie drzwi czy szyby od patio to już nawet nie liczę:))

***
Na koniec moje pomidorki:)


Miłego dnia:) Pa:)

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Chopin też tam był:)

¡Hola!

Wróciliśmy. Opaleni (albo "wylinieni" jak w moim przypadku, bo skóra mi schodzi jak ze starego węża:) , wypoczęci i najedzeni:) Nie żebym na co dzień głodziła rodzinkę:) Tylko jak się ma jedzonko podtykane pod nos przez prawie 24 h i to w tak szerokim asortymencie, to można spuchnąć ze szczęścia. Dosłownie! To lubię w takich wakacjach:)
A to, że ze szczęścia się ciut wylewam tu i ówdzie - no cóż - uroki błogiego "nicnierobienia" :))

Dobra mój Drogi Czytelniku, bo ja tu się o żarciu rozpisuję a Ty czekasz na relację z urlopu!

***
Dzień pierwszy.
Wychodzimy późnym wieczorem z samolotu. Idziemy na parking, na którym czeka na nas autokar. Przy parkingu widzimy pierwsze palmy. Mamelek pokazuje na jedną z nich i woła radośnie:
- ANANAS!!!!!

***


Wszystkie odcienie niebieskiego:))


Przy naszym hotelu był urwisty brzeg i plaża bardziej do wędrowania niż leżenia. Na piaszczystą plażę dowoził nas hotelowy autokar.

Dzień "któryśtam".
Dojechaliśmy na piaszczystą plażę. Zero wiatru żar z nieba. Stwierdziliśmy, że bez parasola ani rusz. Wypożyczenie 14,50 euro na dobę. Stwierdzam, że to trochę przeginka i idę na zakupy. Ceny różne różniste, ale każda niższa niż wypożyczenie:)))) Po małym rekonesansie zauważam, że są dwa rodzaje parasoli - taki standardowy jak każdy i taki jakby z fizeliny czy czegoś w tym stylu. Cenowo się nie różniły. Wybieram ten tradycyjny, bo wygląda zdecydowanie solidniej (tylko 6,50 euro:))))) W czasie gdy ja buszowałam po sklepach zdążył zerwać się wiatr, ale słońce i tak praży. Dumna z łowów idę do rodzinki dzielnie dzierżąc w dłoni parasol. Klękam na piasku. Otwieram parasol i... szlak by to trafił! Pękł jeden drut.
Lekko uniesiona zawijam parasol pod pachę i wracam do sklepu. Po drodze mijam dzikie tłumy i opędzam się od usiłujących wcisnąć ulotki/zegarki/okulary przeciwsłoneczne/etcetera/etcetera. Dopadam przemiłą starszą panią, która przed chwilą sprzedała mi owe cudo i nawet nie muszę się silić na tłumaczenie. Pani bardzo przeprasza, pyta czy życzę sobie taki sam kolor i podaje mi nowy parasol. Przezornie proszę, żeby go przy mnie otworzyła i przetestowała. Wszystko gra. Składam go i śmigam z powrotem na plażę. Po drodze mijam dzikie tłumy i opędzam się od usiłujących wcisnąć ulotki/zegarki/okulary przeciwsłoneczne/etcetera/etcetera. Troszku "upocona", ale szczęśliwa, że sprawa wymiany nie nastręczyła żadnych problemów siadam na ręczniku i otwieram parasol... Tym razem trzasnęły dwa druty... Wkurzona na maxa wołam MęŻa, który szaleje z Maluchami przy brzegu. Stwierdza, że mam tym razem zażądać zwrotu gotówki, bo jak widać te parasole nie radzą sobie z wiatrem. Zawijam parasol i ze wzrokiem mordercy wracam do sklepu. Po drodze mijam dzikie tłumy i opędzam się od usiłujących wcisnąć ulotki/zegarki/okulary przeciwsłoneczne
/etcetera/etcetera. W tym czasie pojawia się druga przemiła staruszka. Chwilę coś między sobą rozmawiają i jedna z nich zaczyna szukać kolejnego parasola dla mnie. Para mi już leci uszami. Ciśnienie 220!!! Mówię, że chcę pieniądze, bo te parasole się ciągle psują. Pani coś mi jeszcze próbuje tłumaczyć, ale wykłada pieniądze na ladę. Druga mówi, że to wina tych parasoli i że gdybym wybrała jednak te z fizeliny, to mi gwarantuje, że będą dobre. Postanawiam zaryzykować, bo do cholery - ten parasol jest nam potrzebny. W końcu do trzech razy sztuka. Ostrzegam jednak przemiłe panie, że tym razem biorę parasol po raz OSTATNI!!!! Wracam. Po drodze mijam dzikie tłumy i opędzam się od usiłujących wcisnąć ulotki/zegarki/okulary przeciwsłoneczne/etcetera/etcetera.
Zziajana docieram na nasze miejsce. Otwieram parasol... i jestem miło zaskoczona:))) Jest cały i dzielnie opiera się wszelakim wiatrom!
Reszta dnia była już zdecydowanie fajniejsza:)))))

***
Wypożyczyliśmy samochód by troszkę pozwiedzać. Dotarliśmy na kamienistą plażę w La Calobra z widokami zapierającymi dech w piersiach. Droga tam - to jedna wielka serpentyna. Mi i Mamelkowi robiło się niedobrze. Bałam się, że mój żołądek może tego nie wytrzymać. Zastanawiałam się czy nie zacznę haftować (i nie o myślę tu o hafcie wstążeczkowym mój Drogi Czytelniku:))) Na szczęście obyło się bez ofiar.


Zagościliśmy w magicznej  Alcudii.


Ciekawym zwyczajem jest tam pozostawianie uchylonych drzwi do przedsionka/korytarza/przedpokoju. Pomieszczenie to oddaje w pewien sposób charakter mieszkańców i klimat całego domu. 


Monasteri (Monestir) de LLuc - tu dopadł nas 36 stopniowy upał. 



PS. A Chopin mieszkał przez jakiś czas z George Sand w Valldemossie:)) mijaliśmy z daleka ich dom.

***
To tyle na dziś. Miłego dnia Wam życzę. Pa:)