Wróciliśmy. Opaleni (albo "wylinieni" jak w moim przypadku, bo skóra mi schodzi jak ze starego węża:) , wypoczęci i najedzeni:) Nie żebym na co dzień głodziła rodzinkę:) Tylko jak się ma jedzonko podtykane pod nos przez prawie 24 h i to w tak szerokim asortymencie, to można spuchnąć ze szczęścia. Dosłownie! To lubię w takich wakacjach:)
A to, że ze szczęścia się ciut wylewam tu i ówdzie - no cóż - uroki błogiego "nicnierobienia" :))
Dobra mój Drogi Czytelniku, bo ja tu się o żarciu rozpisuję a Ty czekasz na relację z urlopu!
***
Dzień pierwszy.
Wychodzimy późnym wieczorem z samolotu. Idziemy na parking, na którym czeka na nas autokar. Przy parkingu widzimy pierwsze palmy. Mamelek pokazuje na jedną z nich i woła radośnie:
- ANANAS!!!!!
***
Wszystkie odcienie niebieskiego:))
Przy naszym hotelu był urwisty brzeg i plaża bardziej do wędrowania niż leżenia. Na piaszczystą plażę dowoził nas hotelowy autokar.
Dzień "któryśtam".
Dojechaliśmy na piaszczystą plażę. Zero wiatru żar z nieba. Stwierdziliśmy, że bez parasola ani rusz. Wypożyczenie 14,50 euro na dobę. Stwierdzam, że to trochę przeginka i idę na zakupy. Ceny różne różniste, ale każda niższa niż wypożyczenie:)))) Po małym rekonesansie zauważam, że są dwa rodzaje parasoli - taki standardowy jak każdy i taki jakby z fizeliny czy czegoś w tym stylu. Cenowo się nie różniły. Wybieram ten tradycyjny, bo wygląda zdecydowanie solidniej (tylko 6,50 euro:))))) W czasie gdy ja buszowałam po sklepach zdążył zerwać się wiatr, ale słońce i tak praży. Dumna z łowów idę do rodzinki dzielnie dzierżąc w dłoni parasol. Klękam na piasku. Otwieram parasol i... szlak by to trafił! Pękł jeden drut.
Lekko uniesiona zawijam parasol pod pachę i wracam do sklepu. Po drodze mijam dzikie tłumy i opędzam się od usiłujących wcisnąć ulotki/zegarki/okulary przeciwsłoneczne/etcetera/etcetera. Dopadam przemiłą starszą panią, która przed chwilą sprzedała mi owe cudo i nawet nie muszę się silić na tłumaczenie. Pani bardzo przeprasza, pyta czy życzę sobie taki sam kolor i podaje mi nowy parasol. Przezornie proszę, żeby go przy mnie otworzyła i przetestowała. Wszystko gra. Składam go i śmigam z powrotem na plażę. Po drodze mijam dzikie tłumy i opędzam się od usiłujących wcisnąć ulotki/zegarki/okulary przeciwsłoneczne/etcetera/etcetera. Troszku "upocona", ale szczęśliwa, że sprawa wymiany nie nastręczyła żadnych problemów siadam na ręczniku i otwieram parasol... Tym razem trzasnęły dwa druty... Wkurzona na maxa wołam MęŻa, który szaleje z Maluchami przy brzegu. Stwierdza, że mam tym razem zażądać zwrotu gotówki, bo jak widać te parasole nie radzą sobie z wiatrem. Zawijam parasol i ze wzrokiem mordercy wracam do sklepu. Po drodze mijam dzikie tłumy i opędzam się od usiłujących wcisnąć ulotki/zegarki/okulary przeciwsłoneczne
/etcetera/etcetera. W tym czasie pojawia się druga przemiła staruszka. Chwilę coś między sobą rozmawiają i jedna z nich zaczyna szukać kolejnego parasola dla mnie. Para mi już leci uszami. Ciśnienie 220!!! Mówię, że chcę pieniądze, bo te parasole się ciągle psują. Pani coś mi jeszcze próbuje tłumaczyć, ale wykłada pieniądze na ladę. Druga mówi, że to wina tych parasoli i że gdybym wybrała jednak te z fizeliny, to mi gwarantuje, że będą dobre. Postanawiam zaryzykować, bo do cholery - ten parasol jest nam potrzebny. W końcu do trzech razy sztuka. Ostrzegam jednak przemiłe panie, że tym razem biorę parasol po raz OSTATNI!!!! Wracam. Po drodze mijam dzikie tłumy i opędzam się od usiłujących wcisnąć ulotki/zegarki/okulary przeciwsłoneczne/etcetera/etcetera.
Zziajana docieram na nasze miejsce. Otwieram parasol... i jestem miło zaskoczona:))) Jest cały i dzielnie opiera się wszelakim wiatrom!
Reszta dnia była już zdecydowanie fajniejsza:)))))
***
Wypożyczyliśmy samochód by troszkę pozwiedzać. Dotarliśmy na kamienistą plażę w La Calobra z widokami zapierającymi dech w piersiach. Droga tam - to jedna wielka serpentyna. Mi i Mamelkowi robiło się niedobrze. Bałam się, że mój żołądek może tego nie wytrzymać. Zastanawiałam się czy nie zacznę haftować (i nie o myślę tu o hafcie wstążeczkowym mój Drogi Czytelniku:))) Na szczęście obyło się bez ofiar.
Zagościliśmy w magicznej Alcudii.
Ciekawym zwyczajem jest tam pozostawianie uchylonych drzwi do przedsionka/korytarza/przedpokoju. Pomieszczenie to oddaje w pewien sposób charakter mieszkańców i klimat całego domu.
Monasteri (Monestir) de LLuc - tu dopadł nas 36 stopniowy upał.
PS. A Chopin mieszkał przez jakiś czas z George Sand w Valldemossie:)) mijaliśmy z daleka ich dom.
***
To tyle na dziś. Miłego dnia Wam życzę. Pa:)
Gosiu fanyastyczne zdjęcia... Widać, że urlop udany i tak ma być ;) No i witamy spowrotem ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję! Urlop rzeczywiście udany i to bardzo:)
UsuńBuziaki
Super!!! Ale wybacz mi kochana troszkę z tych Twoich parasoli się pośmiałam :)) Wiem wredna ze mnie baba :)
OdpowiedzUsuń:) później ja też już się z tego śmiałam:))
UsuńUczta! Prawdziwa uczta, dla oka i duszy :))
OdpowiedzUsuńTeraz żałuję, że się jednak w ten podręczny nie zapakowałam.
A zdjęcie Martuni w tej turkusowej (pistacjowej?) sukience zrobiłoby furorę w każdym katalogu podróżniczym, no boska jest po prostu!
Co do parasoli...pozwól, że jeszcze sobie przez jakiś czas na to wyobrażenie porechoczę :D
Dziękuję:)
UsuńA Martusia miała MIĘTOWĄ sukienkę:))
Ps. Następnym razem Cię zabieram jak nic (z tortem oczywiście;)
No przecież, że miętowa! Coś mi się kojarzyło ziołowo, ale o tej godzinie nie mogłam wygrzebać nazwy tego koloru ze zwojów ;))
UsuńPistacjowy przecież nie jest tak fajny jak miętowy:)
UsuńAcudia... Byliśmy tam 4 lata temu. Z usmicham wspominam cudowne wakacje na Majorce. Chętnie bym je powtórzyła. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń:) jak widać Aniu, ciągnie nas w podobne miejsca:)
UsuńPozdrawiam cieplutko
Ach, gdyby tak mieć taki widoczek za oknem....
OdpowiedzUsuńTroszkę się rozmarzyłam po obejrzeniu tych Twoich zdjęć.
To się nabiegałaś z tymi parasolami :D Teraz to pewnie wspominasz to z uśmiechem na twarzy :)
Fajnie odpocząć od codziennych zajęć, gotowania, sprzątania, pracy. Akumulatorki pewnie naładowane na długi czas :)
Ps. Dziękuję za upominki, za to, że o mnie pamiętaliście :)
Drobiazgi moja droga, drobiazgi - ale pamięć wielka!
UsuńO tak - zdecydowanie akumulatorki podładowane:)
Zimą chyba będę codziennie wracała do tych zdjęć:)
Buziaki
Czekałam, Gosiu, czekałam niecierpliwie na relację z urlopu i cieszę sie, że wszystko się udało i jeden parasol, no dwa nie zepsuły Ci nastroju Mam nadzieję, że dalsze relacje też będą, bom strasznie ciekawa.
OdpowiedzUsuńHumor dopisywał, bo w takim miejscu to wszystko się bierze na luz:))
UsuńA tak w głębi duszy to sobie pomyślałam: Co tam Chopin, Mamelki tam były!!!
UsuńTym bardziej, że Chopin bidula kiepsko znosił ten wyjazd...
UsuńKochana!! Dzielna i twarda babka z ciebie :) tak trzymać!!! ale nie wiesz nawet jak ci zazdroszczę tych wakacji....jak ja marzę by choć raz w zyciu wylądowac na plazy z białym lub żółciutkim jak kurczaczek piasku, z zielenią dookoła i tymi wszystkimi odcieniami niebieskiego jak piszesz........by pogoda mnie nie zawiodła jak nad naszym Bałtykiem.....by podziwiać te palmy cudowne....ach....jak ja marze o takich wakacjach!!! może kiedys będzie mnie na takie stać? marzyc trzeba, to akurat nic nie kosztuje :) PIĘKNE zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńWyobraź sobie, że bilety na Majorkę dla naszej czwórki są tańsze niż te do PL:(( ale chęć spotkania z rodzinka ogromna:)
UsuńPs. życzę, żeby to marzenie się spełniło:)
Dzielnie zawalczyłaś o cień dla rodziny : ) Zdjęcia piękne, warte powrotu ot choćby w środku zimy. Cieszę się że jesteś z nami i to tak szczęśliwa. : )
OdpowiedzUsuń:)dziękuję za miłe słowa:)
UsuńO tak, wakacje radosne to i nowe pokłady szczęścia się pojawiły;)
kochana wylądowaliście na majorce? ost.gdzie się obrócę każdy ma tak cudne wakacje w tym kierunku:-) mam nadzieję że wróciliście wypoczęci, opaleni i zadowoleni:-))))
OdpowiedzUsuńbuziaki
Oczywiście!!!!
Usuńbuziaki:))
Poryczałam się ze śmiechu,naprawdę(szczególnie jak musiałaś się opędzać od wciskających ulotki/zegarki/okulary przeciwsłoneczne itd) no genialnie to opisałaś.Wrócę do tego posta jak będę miała zły humor- tu na pewno mi się poprawi. Cudowne mieliście wakacje!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuń:)))) czytaj go ile dusza zapragnie:)))
UsuńOj zuch dziewczyna i o swoje potrafi zawalczyć:) Uśmiałam się do łez ale wskazówka cenna gdybym wylądowała na Majorce, od razu kupuję ten drugi parasol:) Buziaki*
OdpowiedzUsuń:)Zdecydowanie!!! Po co masz chodzić trzy razy:)))
Usuńbuziaki
Piękna ta wyspa:) Zazdraszczam ale cieszę się z waszego szczęścia i wyliniałości:)
OdpowiedzUsuń:))oczywiście nie cała jest taka powalająco piękna, ale robi wrażenie:))
Usuńps. wyliniałość postępuje
Kochana, a może my jednak czekaliśmy na relację o 'żarciu'? :) Ach ta niedomyślność, to co najlepsze w taki sposób ominięte!
OdpowiedzUsuńŚwietne zdjęcia, za parę lat będzie co wspominać :) Dobrze, że biuro więcej błędów nie popełniło, a parasolka była jedynym zmartwieniem.
:))żarcie to u mnie podstawowy wyznacznik czy było fajnie:))
UsuńWow a jednak urlop udany a przygody muszą być bo co wspominać by
OdpowiedzUsuńczłowiek miał hehehehe ;) A fotki jedzenia masz ??? mnie takowe bardzo
inspirują bo gotowanie to moja pasja ale oczywiście staram się zdrowo gotować
chodź czasami niestety brak czasu na to nie pozwala ;))) pozdrówki ;)
:)) fotek jedzenia nie mam, bo nie chciałam na stołówce robić obciachu;)
UsuńJak dobrze że urlop był udany, Jaka piękna relacja i tyle koloru niebieskiego! No gdyby nie te temperatury... Ale parasol jest! I na pewno ochłodę dawał.
OdpowiedzUsuń:)) temperatury szalone (szczególnie jak dla przybyszów z deszczowej krainy:))) ale cienia też było sporo, kapelusze, parasole i zimne napoje:)
UsuńWspaniały wypoczynek. Trochę lenistwa, trochę zwiedzania. Ja tez tak lubię, tylko nigdy nad tak ciepłym morzem nie byłam.
OdpowiedzUsuń:)też tak lubię - trochę relaksu czynnego i trochę biernego:))
UsuńPrzegapiłam ? , super fotki a odpoczynek przy tak intensywnym życiu należał się, fajny urlop i to słońce tylko pozazdrościć pozdrawiam Dusia
OdpowiedzUsuń:))o tak, odpoczynek nam się już należał jak nic:))
UsuńPozdrawiam:)