środa, 27 lipca 2016

Test prawie konsumencki - szlifierki:)

Witajcie:)

Dłużej nie mogłam czekać tym bardziej, że pogoda dopisuje. W piątek po pracy pojechałam kupić nową torebkę szlifierkę (uprzednio poszukałam takową w necie w naszym sklepie z narzędziami budowlanymi).


A w sobotę przyszedł czas na duuże wyzwanie. Szlifowanie naszego ogrodowego stołu, który narażony na niezbyt sprzyjające czynniki atmosferyczne (czytaj głównie deszcze) zaczął wyglądać mocno obskurnie.


Jak kupiłam nową szlifierkę, to stara postanowiła ożyć:) Teraz mam dwie i dobrze mi z tym. Przy tak dużej powierzchni okazało się to baardzo przydatne, bo te maleństwa zaczynają się przegrzewać.


W związku z tym, że teraz już mam jakieś pojęcie o szlifierkach, to postanowiłam podzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami.

Pierwsza firmy Black&Decker (zakupiona w zeszłym roku w październiku) w komplecie zawiera - instrukcję obsługi, woreczek na szlifierkę, szlifierkę, kilka arkuszy papierów ściernych dopasowanych do urządzenia oraz dwa dodatkowe elementy (rurka - przedłużenie - którędy wylatuje pył.





Druga firmy Erbauer - zawiera torbę poręcznie zamykaną, szlifierkę, podstawkę, instrukcję obsługi, zestaw 3 papierów ściernych, śrubokręt i śrubki - do tej dodatkowej podstawki



Nie będę rozpisywała się nad parametrami technicznymi - to można sobie znaleźć w necie. Ja natomiast podzielę się z Wami moimi spostrzeżeniami.

Obydwie szlifierki wyglądają dość podobnie - kształtem przypominają żelazko turystyczne;) Pomarańczowa (Black&Decker) pracuje bardzo dobrze, ale trzeba włożyć sporo siły i jej kabel ma tylko 2 metry. Za to niewątpliwym jej plusem jest to, że pył wylatuje z jednej strony.
Niebieska (Erbauer) pracuje dużo lżej i kabel jest dłuższy (3 metry) ale pył jest wszędzie.
Tak czy siak do szlifowania nie ubierajcie niedzielnej garsonki;)

Pomarańczowe maleństwo waży zaledwie 0,8 kg i ma tylko 55W (stąd też większy wysiłek, który trzeba włożyć przy pracy). Niebieski sprzęt jest ciut cięższy - 1,1 kg ale za to jej moc to już 160 W i czuć tę różnicę.

Koszt takich szlifierek nie jest jakiś zbyt wielki. Natomiast papiery ścierne - w przeliczeniu na ich szybkie zużycie, to już inna bajka. Trzeba się z tym liczyć. No, ale tak jest z każdą szlifierką:)

Gdyby ktoś był przy dużo większej kasie lub w planach miał nie tylko hobbystyczno-terapeutyczne prace jak u mnie, to polecam szlifierkę z taką rączką. Rotacyjna główka pozwala na swobodną pracę. Taką szlifierką pracowałam przy moim szarym stoliczku. Rewelacja:)


Wszystkie wspomniane szlifierki łączy to, że są przeznaczone do detali (czyli do stołu powinnam zabrać się z nieco innym rodzajem szlifierki, ale dałam radę;)

Po pierwszej warstwie farby przeznaczonej do malowania mebli ogrodowych, stół wygląda tak:


Jestem zadowolona z efektów:)

***
Co tam u Was? Jakie są Wasze doświadczenia z takim sprzętem?

To tyle na dziś. Miłego dnia. Pa:)





czwartek, 21 lipca 2016

Huuura!!! Wakacje:)

Witajcie:)
Słuchajcie - wprost nie do uwierzenia - od niedzieli ŚWIECI SŁOŃCE!!! Normalnie na bogato. A na dodatek udało nam się wyrwać z domu:)
Wybraliśmy się do Burghley. Posiadłość robi wrażenie.


Nie pchaliśmy się do środka, bo po pierwsze - cudna pogoda - szkoda takiej zmarnować a po drugie - jakoś nie chciało mi się ruszać w pościg za Maluchami w takim miejscu:)

Postawiliśmy na ogrody.



Najwięcej frajdy było w części wodnej przeznaczonej dla dzieci. Masa fontann, przeróżnej maści sprawiły, że Maluchy były jak zaczarowane. Ubrania totalnie mokre, ale za to radość jak się patrzy:)

Blisko kas biletowych spotkała nas miła niespodzianka - zupełnie nieznany ktoś podarował nam swoje dwa normalne bilety:)) Tym sposobem wejście tam kosztowało nas tylko 11 funtów (dla dzieci) a nie 28 funtów za całą rodzinę:))

***
A wracając do wakacji - od wczoraj są u Marty w szkole. Aniołki się podobały TU. Cefalon (celofan) kupiłam bez problemu... przez internet:) Że też mnie wcześniej z tym nie olśniło!

Panie z sekretariatu i pan dyrektor otrzymali karteczki.


Fotka cyknięta w biegu, więc kolorki ciut inne niż w rzeczywistości. Robiłam je do późna w nocy a na drugi dzień mnie olśniło, że mogłam przecież zrobić jakieś tło... Ot, następnym razem:)

***
Natomiast dziś - pożegnalna impreza w przedszkolu Mamelka. Coś na kształt pikniku rodzinnego. Nadal jestem pod wrażeniem:) Obżarłam się pysznego jedzonka i spędziłam miło czas. Maluchy bawiły się z dziećmi a ja gawędziłam z rodzicami (85% rodziców to Polacy:)

To mój wkład w imprezę:)


Taka karteczka powędrowała w kierunku pań w ramach podziękowań:


Zbiorowa, bo na właściwe pożegnanie poczekamy jeszcze rok:)

***
Żegnam Was wakacyjnie:)
Od jutra mogę ciut dłużej pospać. Może do 8.00 :))) Ech, ten urok wakacji:)

Miłego dnia:) Pa:)


sobota, 16 lipca 2016

Subiektywna Lista Gniotów:)

Witajcie:)
Postanowiłam stworzyć Subiektywną Listę Gniotów na lato (jakby ktoś kiedyś widział tę porę roku, bo w UK o niej zapomniano; moje Maluchy codziennie męczą mnie, żebyśmy poszli nazbierać kasztanów - i nijak nie mogę ich przekonać, że to nie jest jeszcze jesień;)

W związku z tym, że to moje MOCNO SUBIEKTYWNE wybory, to proszę nie czuć się obrażonym/oburzonym gdy jego ulubiona książka okaże się być na mojej SLG:) Są ludzie, którzy się nimi zachwycają:) Ile ludzi, tyle opinii.

(By móc w spokoju przeczytać moją anty-listę poczęstuj się proszę domowymi rurkami z bitą śmietaną).



Subiektywna Lista Gniotów (czyli czego NIE brać na urlop):


  • John Irving "Świat według Garpa" (czytając tę książkę bolało mnie już dosłownie wszystko a że dostałam ją z polecenia - to brnęłam przez bagno próbując dopłynąć do brzegu czekając na coś ciekawego. No nie doczekałam się niestety:(
  • Izabela Kuna "Klara" (rynsztok słów ogólnie przyjętych za wulgarne mnie pokonał; uważam, że wszystko powinno mieć swoje uzasadnienie - tu niestety nie miało:( a co za dużo, to i świnia nie zje;)
Reszta książek, o których napiszę zdecydowanie odstaje od tych dwóch pierwszych, ale też nie polecam - jak dla mnie strata czasu.

  • Dorota Masłowska "Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną" - czytałam, bo lubię sama wyrabiać sobie opinie na temat "głośnych książek". Jak dla mnie - bełkot. Zdecydowanie wolałam film, który powstał na jej podstawie. Nawet zastanawiało mnie jak Xawery Żuławski był wstanie wydobyć coś z tej pisaniny. A Borys Szyc zagrał tam obłędnie:)
  • Janusz Leon Wiśniewski "Samotność w sieci" i "Miłość oraz inne dysonanse" - (napisana wspólnie z Iradą Wownenko) - książki, które kompletnie do mnie nie przemawiają. Szczególnie ta druga - nagromadzenie tragicznych wydarzeń, które dotykają jednego człowieka graniczy z tragifarsą. Pomnóżcie to przez liczbę głównych bohaterów a wyjdzie Wam zbiorowa trauma. Przedobrzenie z każdej strony.  
  • Paulo Coelho "Pielgrzym" i "Alchemik" - nie moja bajka. Od tego pana to z czystym sumieniem mogę polecić "Demon i panna Prym"pisałam o niej TU
  • Gabriel Garcia Marquez "Sto lat samotności" - ulubiona książka mojej byłej pani kierownik jeszcze z PL. Była nią tak szczerze zachwycona i czytała ja tyyyle razy, więc przeczytałam i ja... U mnie szczerego zachwytu brak;) W życiu nie udało mi się dobrnąć do końca czytając książki może w czterech przypadkach - to jeden z nich:)
  • Patrick Suskind "Pachnidło" - książka jak książka bez szału. Dlatego dziwi mnie czemu ona się AŻ tak podoba? I nie - nic nie czułam, żadnych zapachów. Nic.
  • Izabela Sowa "Części intymne" - nuuuda, nuda. Żal wydanych blisko 32 złotych. Mogłam pójść do cukierni:) (skojarzenie z moją ulubioną "Cukiernią Sowa" z Bydgoszczy)
  • Beata Pawlikowska "W dżungli życia" - oczywiste oczywistości, które pani Beata serwuje w swoich "poradnikach" męczą. Kilka książek w podobnym klimacie - różniących się tytułem i minimalnie treścią. Nic odkrywczego. Jak dla mnie strata czasu. Szkoda, bo to fajna babka. Dużo lepiej czyta się jej książki stricte o podróży.
  • Elizabeth Gilbert "I że cię nie opuszczę... czyli love story" - wieeeelkie rozczarowanie. Tak, jak byłam pod dużym wrażeniem czytając pierwszą część "Jedz, módl się, kochaj", tak przeszło mi totalnie po przeczytaniu "I że cię nie opuszczę". Miałam przykre uczucie nabicia w butelkę. To tak jakby ktoś płynąc na fali sukcesu musiał KONIECZNIE napisać coś nowego by nie wyschło źródełko popularności. 
  • Tomasz Mann "Czarodziejska góra" - kolejna książka z polecenia:) Najdłużej czytana książka i bynajmniej nie ze względu na to, że chciałam ją sobie bardziej utrwalić. Główny bohater trafia do sanatorium, w którym miał spędzić trzy miesiące a wsiąka tam na siedem lat. Skończyłam ją tylko dlatego, że się uparłam i ją skończę:) Kończąc ocierałam pot z czoła;)

Mój Drogi Czytelniku - potraktuj Subiektywną Listę Gniotów z przymrużeniem oka. Może akurat Ty już coś z tego czytałeś i masz odmienne zdanie od mojego. Jeśli mimo ostrzeżenia chcesz sam wyrobić sobie zdanie na ich temat - śmiało, ale jeśli później stwierdzisz to co ja - to dodam tylko - A NIE MÓWIŁAM:)))

W życiu jest też tak, że niektóre książki musimy przeczytać w odpowiednim dla nas czasie. Zbyt wcześnie czy zbyt późno już do nas tak nie przemówią. Ale jaki to ten ODPOWIEDNI czas na daną książkę, to tego nie wiedzą nawet najstarsi Górale:)))

To tyle na dziś, pa. Spokojnego weekendu:)

ps. a jaka jest Wasza najgorsza książka?


wtorek, 12 lipca 2016

Dużo za dużo

Witajcie

Jestem z tych osób, które zachwyca MINIMALIZM, ale nie umiem go wprowadzić w życie.

Otacza mnie tysiące przedmiotów. Z każdej szafki, szafeczki wychyla swą głowę kolejna rzecz. Po naszym małym przedpokoju wala się zbyt wiele butów (ot, choćby ostatnio Maluchom kupiłam kolejne). Reszta czeka w schowku pod schodami.

Na patio stos zabawek. To samo u Maluchów w pokoju.  Nie wspomnę o szafie w sypialni...

Wszystko to widać dokładnie, gdy z kolejną przeprowadzką wzrasta liczba kartonów skrywających nasze życie...

***
Pod powiekami wciąż mam pewien obraz... Szuflada a w niej równiuteńko poukładana bielizna. Bielizna, której nikt już nie założy... Bielizna, która należała do nieżyjącej Mamy mojej Przyjaciółki...
Nie wiem czemu to właśnie ten widok najbardziej utkwił mi w pamięci z tamtego dnia. Dnia, w którym trzeba było z bolącym sercem spakować to co do Niej należało...
W tym maleńkim mieszkaniu nie było nic zbędnego. Żadnych szafek, które skrywają nadmiar materii. Wszystko poukładane, subtelnie zdradzało gust właścicielki. Wszystko było idealnie wyważone...

***
Na co dzień o tym nie myślimy. Zbyt pochłonięci dalszym gromadzeniem. Kolejne zakupy pogłębiają morze nadmiaru. Zagłuszają nasze sumienia. Maskują nasze pragnienia. Zastępują nam nasze potrzeby...

Stos pudełek, przydasi, kuchennych niezbędności, ciuchów, książek, zabawek, dodatków...


A w życiu... tylko miłości nigdy nie jest za dużo...
Miłości i zdrowia - bo tych dwóch nigdy nie kupisz...


To tyle na dziś. Ot, tak naszło mnie na takie deliberacje nad nadmiarem...
Miłego dnia:) Sobie i Wam więcej umiaru życzę!

piątek, 8 lipca 2016

Aniołki z masy solnej:)

Witajcie:)

Całkiem niedawno olśniło mnie, że za chwilę jest koniec roku szkolnego. Martusia od września będzie miała inne wychowawczynie i dzieci też się nieco "przemieszają" w klasie - ot taka specyfika szkoły w UK. Moja córcia bardzo lubi swoją szkołę. Myślę, że w dużej mierze jest to zasługa również całego personelu (ja uwielbiam panią z sekretariatu:)

Postanowiłam im jakoś podziękować:) Najpierw pomyślałam o kartkach (ale tu wyszedł leniuszek - nie chciało mi się ich robić - tym bardziej, że jeszcze są panie w przedszkolu Mamelka, to było by DUUUŻO pracy)

Do głowy przyszedł mi inny pomysł. Masa solna.


Te najbardziej mi się podobają:)



U Marty w klasie są dwie panie nauczycielki i dwie asystentki. Czyli prezenty wiadomo - sztuk cztery:) A że to szkoła katolicka i wiem, że panie są czynnie zaangażowane w życie kościoła, to mam nadzieję, że takie aniołki im się spodobają.

Kształt tradycyjny - nie raz już się na pewno z takimi zetknęłyście czy to w internecie czy gdzieś indziej. Kolorystyka moja. W ruch poszły plakatówki, farby ścienne i co tam było pod ręką. Na koniec wszystko polakierowałam:)

Ot, takie drobiazgi, ale mam nadzieję, że będą miłym podziękowaniem. Do każdego dołączę tag z nazwiskiem pani i słowami "Thank You". Zawinęłabym osobno je w CEFALON*, ale nie mogę tu nigdzie się na takowy natknąć:(

* CEFALON to nic innego jak celofan:) Ale tej nazwy z uporem maniaka używał były szef mojej siostry i nas to niezmiennie wprowadzało w dobry nastrój;)

***
To tyle na dziś, pa:) Miłego dnia!



niedziela, 3 lipca 2016

Euro 2016

Witajcie:)
Kolejny owoc mojej bliskiej znajomości ze szlifierką:)
Nowa - tym razem mniejsza i o regularnych kształtach - podkładka. Jak widać inne drewno i dla tego plaster różni się od poprzedniego.


A tak to wygląda w surowym stanie.


Moje dwie podkładki - mała i duża:) Na razie nie będzie więcej, bo mi szlifierka odmówiła współpracy:(


***
Marcel ubiera się po kąpieli w swoim pokoju. Ja coś robię w naszej sypialni. Po chwili mnie woła:
- Mamo, mamo.
Wchodzę i pytam:
- Co się stało?
- Gdzie jest mój jeden "SPODŃ" ? - pyta mocując się z nogawką.

***
Euro 2016. Mecz. TEN mecz. Ja i Maluchy szykujemy się u góry do kąpieli. Tato na dole, w czerwonej koszulce z białym orłem na przodzie, żarliwie kibicuje naszym. Emocje sięgają zenitu. Jest szansa, że pokażemy Portugalii i całemu światu na co nas stać. Dajesz!!!! Gola!!!
W pewnym momencie Mamelek mnie pyta:
- Mamo a KTO to jest ten "KULDE" ?

***
Dziś tak króciutko. Miłego dnia:) Pa!