piątek, 25 września 2015

"Dzieciowo" i dary natury:)

Witajcie:)
Ostatnio przed spaniem w Mamelkowie jest faza na dwie książeczki. Pierwsza z nich to wszystkim znana - bajka "Czerwony Kapturek".

Będąc w sklepie trafiłam na fantastyczne zabawki - sceny z bajek. Wybrałam oczywiście tę, która jest na tapecie:)


Scena jest składana i bez problemu po zakończonej zabawie, można ją schować do szuflady. Dołączone były do niej cztery arkusze naklejek.


Do tego kupiłam zestaw "zrób to sam" również z tej samej bajki.


W zestawie były cztery drewniane retro klamerki, kilka bibułek, naklejki z twarzami (i pyskiem jeśli chodzi o wilka:) , sznureczki, 2 farbki, klej i druciki. Oczywiście bez problemu można zrobić takie lalki bez tego zestawu, ale kosztował na prawdę niewiele, więc nie było tematu.


Druga książka to "Opowieści z parku Percy`ego. Po burzy". Nick Butterworth to nie tylko autor ale także wspaniały ilustrator. Książka ma duże litery co ułatwia czytanie nawet najmniejszym czytelnikom (my jeszcze nie ten etap, ale niebawem:)

Każdy obrazek jest przecudny. Trochę przypomina mi to niesamowite ilustracje  Beatrix Potter.


Na końcu dołączony jest wspaniały plakat z ogromnym dębem "drzewem domowym". Maluchy uwielbiają tę książkę.

A czemu o tym wszystkim piszę? Bo chciałam powiedzieć jak łatwo można sprawić dzieciom radość:) W zeszły piątek wracając z pracy zatrzymałam się i nazbierałam kilka żołędzi. Dzieci były przeszczęśliwe. W niedzielę obiecałam, że zaraz po śniadaniu wyruszymy na zbieranie kolejnych żołędzi. Akcja urosła do rangi wyprawy:)


A w poniedziałek przywlokłam do domu kolejne skarby:)


Kasztany, to moja wielka jesienna miłość. ZAWSZE kojarzą mi się z ... moją Mamcią:))) Ona też uwielbiała je zbierać i zawsze wracając z pracy zatrzymywała się pod kasztanowcem, by napełnić kieszenie brązowym szczęściem.

Wczoraj przyszliśmy z Mamelkiem po siorkę do szkoły z bukietem czerwonych liści - była zachwycona. A kasztanami bawimy się w sklep:)

To tyle na dziś. To nasza wersja poznawania pór roku. Miłego dnia:) Pa!

środa, 16 września 2015

Syzyfowe prace:)

Witajcie:)
Tak wyglądają moje praktycznie ostatnie zbiory pomidorów. Zdjęcia robione już dobre kilka dni temu.


Czemu ostatnie? - spytasz dociekliwie Drogi Czytelniku. Otóż moje Maluchy postanowiły zabawić się w ogrodników. Oto ich zbiory!!!


Dawno tak szybko nie biegałam, uwierzcie:) Jak tylko zobaczyłam Mamelka w środku w szklarni, to pędziłam jak szalona. Na próżno! Na próżno człowiecze. Lojalnie uprzedzam - dałam się zwieść błogiej ciszy, która pozwoliła mi na chwilę odpoczynku. A błoga cisza oznacza jedno - COŚ SIĘ DZIEJE!!!

A tu kolejnego dnia, jakby nigdy nic i nie było by akcji pod kryptonimem "ZIELONE POMIDORY I WKURZONA MAMA" :)
Moje kochane "Szkodniki" próbują ponownie szturmem przechwycić szklarnię.


***
Wiecznie uwalone drzwi na szklane patio co jakiś czas mają zaszczyt dostąpić rytualnego oczyszczenia. Mama uzbrojona w środek do mycia szyb i papierowe kuchenne ręczniki przywraca im pierwotny wygląd. Ja czyszczę z jednej strony a Mamelek/Marta - całuje/liże/dotyka brudnymi rączkami z drugiej strony. Ot i tyle z umytych szyb:)

Dywan można spokojnie odkurzać dwa, trzy razy dziennie by i tak po chwili był znów w jakiś paprochach i okruszkach.

Na patio - gdzie Maluchy mają sporą część swoich zabawek - mam super posprzątane i ten efekt udaje mi się utrzymać nawet przez kilka godzin. W jaki sposób? Gdy zamknę drzwi i nie wpuszczam Maluchów do środka:)

***
Dziś moja Martusia rozpoczęła szkołę:) Podczas gdy w PL nie ustają spory na temat co lepsze - "sześciolatki na start" czy po staremu - siedmiolatki. W UK szkołę rozpoczynają już CZTEROLATKI bądź pięciolatki (kwestia miesiąca, w którym urodziło się dziecko; od stycznia do końca sierpnia lub od pierwszego września do końca grudnia). Córcia jest z grudnia.

Najbardziej jest zachwycona szkolnym uniformem:) Uwielbia swoje czarne buty i ciuszki z logo szkoły.

Pamiętam jak wieki temu byłam na wakacjach u mojego Pradziadka. Szukając jakiś ciekawych książek natknęłam się na staruteńki album rodzinny. Do dziś pamiętam chyba tylko jedną fotkę, na której były dwie dziewczynki w dniu rozpoczęcia roku szkolnego. Ubrane na galowo, z uśmiechniętymi buziami i w rączkach miały wielkie "tutki" (rożki) wypełnione słodkościami. To wspomnienie przetrwało w mojej głowie wiele lat...
Postanowiłam, że zrobię coś podobnego dla moich dzieci. Zamiast rożka - zrobiłam jednak wielkiego cukierka wypełnionego słodyczami, którego tu kawałek widać na fotce:)



O nas - rodzicach - też dziś pomyślano. Panie przygotowały specjalne paczuszki. W każdej było to samo - karteczka z miłymi słowami, ciasteczko, herbatka i chusteczka na otarcie łez wzruszenia. Niesamowicie fajny pomysł:)


Wszystkiego dobrego dla Was. Pa:)

wtorek, 8 września 2015

Awans społeczny:)

Witajcie:)
Po głowie ten pomysł chodził mi już od baaardzo dawna. W końcu doczekał się realizacji. A o czym mowa? - spytasz Drogi Czytelniku. Rzecz dotyczy rzeczy:) Dokładniej starego krzesła, które się doczekało awansu społecznego!




Historia tego krzesła jest następująca. Blisko dziesięć lat temu udałam się z kolegą na recykling. Pojechaliśmy tam bez większego celu - li i jedynie "na zwiady" co też ciekawego mają na śmietniku:))) Nic ciekawego nie było - tylko to krzesło wpadło mi w oko. A jak już się wybrałam w takie miejsce, to grzechem było by wyjść stamtąd z pustymi rękoma. Zakupiłam więc ten oto mebel. Bij, zabij - nie pamiętam ile za niego dałam. Podejrzewam, że jakąś zawrotną sumę w postaci 3 funtów:)) Oczywiście było w idealnym stanie - nie tak jak na tych fotkach. Cóż, życie go trochę "przetyrało".

Najpierw było z nami na naszym wynajętym pokoju. Dumnie prężyło szczebelki przy naszym maleńkim stoliczku. Później zawędrowało z nami do wynajętego mieszkania i tam stało w "gratkowni" czyli pokoju - składziku.
Nie omieszkaliśmy go zabrać do naszego pierwszego własnego domu. Towarzyszył nam we wszelkich remontach - co jak widać wpłynęło na jego wygląd. Zabraliśmy go także do naszego obecnego domku. Tu - aż wstyd przyznać - gdy "grubsze" remonty dobiegły końca wylądowało w ogrodzie. Deszcz, słońce, wiatr, słońce, deszcz (tych oczywiście znacznie więcej niż słońca) - i tak ciągle. Stało sobie stało a we mnie dojrzewał pomysł, że trzeba mu podarować nowe życie.
Ci z Was, którzy od lat zajmują się renowacją wszelakiej maści mebli niech trochę przymkną oko. Najważniejsze, że spełniłam swoje marzenie i świetnie się przy tym bawiłam. A szlifierka, którą miałam pierwszy raz w rękach daje niesamowitą moc:)))
Celowym zabiegiem było pozostawienie przeze mnie śladów po pile (mimo iż na świeżo mam kupiony specjalny wypełniacz do drewna!). Chciałam, żeby trochę historii zostało:)

Stałych gości Mamelkowa na pewno nie dziwi dobór kolorów:) Kupiłam farbę do drewna i metalu "crushed almond" - czyli taki ecru. Wybór kolorów w naszym sklepie ZEROWY:( Wpadałam więc na pomysł, że użyję po prostu kolorowego pigmentu z testerów ("sugar sweet" i "minted"). Gdy chciałam zabrać się za miętę, to dodałam jej zbyt wiele i wyszedł intensywny turkus (chociaż nic na to nie wskazywało, bo ciągle mi się wydawało, że jest jasny kolor:)) Nic to - bez paniki proszę! Lekuchno się wkurzyłam, ale postanowiłam poczekać aż wyschnie i spróbować dobrać proporcje jeszcze raz i się udało.
Malowałam również metodą prób i błędów. Zaczęłam od użycia pędzla i od razu mówię - nie był to najlepszy pomysł. Później wzięłam malutki wałek - było już lepiej. Całość jednak postanowiłam potraktować kuchenną gąbeczką (przypomniał mi się kurs z decupage - takie malowanie nazywa się "tapowanie").

Wiem już jakie błędy popełniłam, ale i tak jestem zadowolona z efektu:) Docelowo krzesło zajmie miejsce u mnie przy biurku.

A Wy co sądzicie?

Miłego dnia:) Pa!

piątek, 4 września 2015

Z życia wzięte:)

Witajcie:)
- Mama, buła - mówi wieczorem Marcelek.
- Ja też chcę - wtóruje Martusia.
Mama drepcze do kuchni by spełnić prośbę dzieci. Oczywiście hasło "buła" oznacza suchą bułkę bez krztyny masła czy innych wynalazków.
Maluchy zajadają się ze smakiem. Proszą o kolejną porcję. Wszystko szybko znika. Mama za to znika gdzieś w otchłani kuchni tudzież innego domowego pomieszczenia.
Wracam i zastaję to:
Mocno zaskoczona pytam z naganą w głosie (bo co jak co, ale zabaw jedzeniem baardzo nie lubię):
- A to co?
- Buła w domku - kwituje mój syn.

***
Siedzimy w aucie. Tata wyszedł do sklepu i czekamy na niego chwilkę. Cisza. Marta nagle wypala "ni z gruszki ni z pietruszki" głośno "DUPA".
Odwracam się i mrożę spojrzeniem.
- Znaczy się chciałam powiedzieć PUPA - próbuje się tłumaczyć Marta, ale mój wzrok nadal jest lodowaty. - Oj, znaczy się nic nie mówiłam - kończy sprawę córcia zasłaniając rączką buzię.

***
Marta grzebie coś na regale z książkami. Nagle coś z hukiem spada.
- Mam nadzieję, że to nie moja Matka Boska - mówię głośno i podbiegam ocenić straty i poszukać rzeczonego szklanego świętego obrazka, którego dostałam wieki temu od Mamci jako pamiątkę z Częstochowy.
- Tak, to MATKA - mówi ze smutkiem Marta.
Z lekkich popłochem szukam na ziemi lecz nie mogę nic znaleźć.
- Gdzie jest to co spadło? - pytam, bo może moja latorośl widziała gdzie TO upadło.
Martusia nachyla się i podaje mi przedmiot, który upadł.
- Twoja MATKA - mówi ze skruchą Martusia - a ja na wyciągniętej rączce widzę poMADKĘ!
***

To tyle mój Drogi Czytelniku:)
Spokojnego, dobrego dnia, pa:)