Jak zobaczyłam ten widok w ogródku, to zadałam od razu dwa pytania.
Odpowiedź: "leży". Pytanie drugie: "a co ja robię"? Odpowiedź: "zazdroszczę jej" :)))) Też bym chciała pozostać w takim błogim lenistwie i sobie poleżeć:)))
Koniec ogródkowych dygresji. Przejdę do właściwego wątku.
Od 6 stycznia moja Martusia zaczęła przedszkole.
Dzień Pierwszy
Pojechaliśmy we czworo:)) Martusia od razu wbiegła na salę i zajęła stoliczek, gdzie były pisaki i kredki. Później przeniosła się w kierunku farb i sztalug. Była w swoim żywiole:) Marcel szalał wszędzie - był najbardziej szczęśliwym przedszkolakiem:))) Po około dwóch godzinach pani zasugerowała, żebyśmy ją zostawili i poszli na kawę. Ja podchodząc do tematu czysto praktycznie wolałam pojechać po zakupy, które i tak musieliśmy zrobić. Nie było nas godzinę. Martusia zaczęła płakać... ale jak tylko nas zobaczyła, to już było wszystko dobrze. Kilkoro innych dzieci też płakało.
Dzień Drugi
Tatuś nas zawiózł i zostaliśmy we troje. Marta nie wykazywała żadnego zainteresowania mamą, więc się pożegnałam i wyszłam z Mamelkiem, który wolałby tam zostać:) Niestety po ok.1,5 godziny zadzwonili, że Martusia bardzo tęskni i płacze. Jakaś inna mama-Polka nosiła Martusię na rękach i to trochę pomogło. Poszłam po nią i była przeszczęśliwa. A ja znów widziałam tych samych płaczących...
Dzień Trzeci
Nie dawało mi spokoju, że skądś znam Julkę. Coś mi chodziło po głowie, że to córeczka od MęŻa kolegi z pracy. Pytam się jej dzisiaj. "Julka - czy Twoja mamusia ma na imię Alinka?" "Tak" - przytakuje z uśmiechem Julka. "A tatuś ma na imię Marcin?" - dopytuję dalej. Kiwa głową, że tak. Mówię - "Znam Twoich rodziców. Tatuś Martusi pracuje z Twoim tatusiem". Mała się uśmiecha. Podbiega jej koleżanka Lilka i z dziecięcą bezpośredniością pyta: "A wiesz jak ma na imię moja mama?" Mówię - "Nie, bo nie znam Twoich rodziców". Na co Lilka odpala "Ma na imię MAMA!" :)))
Zostaliśmy we troje. Mamelek - pełna aklimatyzacja:))) Martusia co jakiś czas zerkała czy jestem.
Dziś ja nosiłam na rękach jakiegoś małego Anglika, bo chlipał nieustannie... Byłam niczym Dywizjon 303 w bitwie o Anglię:))
Ciekawe jak będzie jutro.
ps. Tu leje dzień w dzień. Poziom wód w rzekach jest alarmujący. Powoli zalewa moja drogę do pracy...
Cóż było robić - nawet moim kluczom przydała się specjalna ochrona:)))
Pa! Życzę Wam jutro dobrego dnia! Niech się zacznie spokojnie i skończy niespiesznie:)
oj ciężko maluchom się rozstawać... ja za dwa może trzy miesiące będę zmuszona zostawić moją córcię w żłobku - nie wiem kto będzie bardziej przeżywał - ja z mężem czy ona ... dobrze, że jeszcze jesteśmy razem :) trzymam kciuki za Ciebie i Twoje dzieci - pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńTydzień przed już zaczłęłam się podświadomie stresować:)) a dzień przed - jadłam nieustannie wszystko co było pod ręką:)))
UsuńŻyczę Tobie, żeby córcia szybko odnalazła się w nowej sytuacji a Ty z mężem przeżyli tę przymusową "żłobkową rozłąkę" w miarę bezboleśnie.
pozdrawiam
ps. też chodziłam do żłobka:)))
Ach, przytulaj tych płaczących, najmocniej jak potrafisz. Pamiętam, że przedszkole było dla mnie złem koniecznym i tak bardzo rozumiem te wszystkie szlochające buzie!!!
OdpowiedzUsuńbuziole wielgachne!!!!
:)) ja lubiłam swoje przedszkole. Była tylko jedna wredna pani Ola - ale jakoś się jej później pozbyto:)))
Usuńa Martusia już coraz bardziej się aklimatyzuje:)))
buziaki