Witajcie:)
Kolejna część opowieści:) reszta dla przypomnienia TU
Hubert stał przy inkubatorze ze łzami w oczach. Dziś po raz pierwszy będzie mógł wziąć tę małą kruszynę na ręce. Wzruszenie odebrało mu głos. Żaneta była tuż za nim i lekko oparła głowę o jego ramię.
- To co? Gotowy na nową misję? - spytała cicho.
***
Pani Róża krzątała się radośnie po pokojach. Szykowała dom na przyjęcie długo oczekiwanego członka rodziny. Ustaliły z Żanetą, że pierwsze kilka dni po wyjściu ze szpitala będą u niej. Wiedziała jak słaba jest córka po wyczerpującym porodzie a i Agatce potrzebna była dodatkowa troska. Pękało jej serce gdy patrzyła jak wnuczka przeżywa tę trudną sytuację. Pan Zbyszek dzielnie asystował ukochanej mimo, że gips mocno mu to zadanie utrudniał.
***
Proboszcz Pszczółka nadal był częstym gościem w szpitalu. Nie miał serca zostawiać tak chłopaka samego, mimo że ten nie był zbyt rozmowny. Zastanawiał się nawet czasami czy się nie naprzykrza... Ale dobrze wiedział, że odwiedzał go tylko dziadek i nikt inny. Tym bardziej zdziwiła go ostatnia prośba chorego.
- Proszę księdza - zaczął gdy ten szykował się już do wyjścia.
- Słucham?
- Czy mógłbym się wyspowiadać?
***
Teresa odebrała wyniki biopsji. Drżącą ręką uchyliła kopertę i zajrzała do środka. Odetchnęła z ulgą. Na szczęście wszystko było w porządku. To tylko niegroźne zmiany mastopatyczne. Poczuła się tak, jakby otrzymała nową szansę. Znów wszystko wróci do normy. Będzie mogła ze spokojem układać piękne wiązanki i pielęgnować ogród. Z tyłu głowy zostało jednak ostrzeżenie. Musi na siebie uważać i bardziej dbać o zdrowie.
Złapała za telefon i zadzwoniła do męża. Odezwała się poczta głosowa.
"Pewnie jest na obchodzie" - przemknęło jej przez myśl.
***
Ksiądz odwrócił się i powiedział:
- Chciałbyś to zrobić teraz? Jest już dość późno, może wolisz jutro?
- Chciałbym teraz. Dużo o tym myślałem ostatnio...
- Oczywiście - powiedział proboszcz i przysunął krzesło do łóżka.
- Tylko... Ja chyba nie pamiętam jak zacząć.. Dawno tego nie robiłem. Bardzo dawno...
- Mamy czas...
***
Tadeusz oddzwonił do żony zaraz po obchodzie.
- Co tam kochanie?
- Dobre wieści. To nie rak!!!
- Wiem już, udało mi się namówić miłe panie, by w drodze wyjątku pokazały mi wyniki najpierw...
- To chyba naruszenie przepisów - zaczęła się droczyć.
- Dla pana doktora zrobiono wyjątek.
- Kochanie, chciałam Ci jeszcze coś powiedzieć - zaczęła Teresa.
- Tak?
- Gdy czekałam na biopsję poznałam Nataszę...
- Tak...
- Ma wznowę... I jest wolontariuszką w hospicjum... Umówiłyśmy się na wtorek. Potrzebują wsparcia... Każda para rąk się liczy...
- A to nie będzie dla Ciebie zbyt trudne?
- Ja dostałam szansę, mam czym się dzielić.
***
Hubert przytrzymał Żanecie drzwi by ta mogła swobodnie wejść z maleństwem do środka. Od progu widać było wielki napis - "WITAJ NA ŚWIECIE JASIU" oraz mnóstwo błękitnych balonów.
- Ale nam napędziłeś strachu wnuku - powiedział z uśmiechem pan Zbyszek - Kto to się tak przed czasem pchał na ten świat?
- Moja krew - rzucił z dumą świeżo upieczony tato. - Urodziłem się dokładnie tak samo wcześnie jak mój syn!
***
Miłego. Przesyłam uściski i mam nadzieję, że czekaliście na kolejny odcinek;)))
niedziela, 29 kwietnia 2018
piątek, 13 kwietnia 2018
Gąski, gąski do domu:)))
Witajcie:)
Domki domkami, ale czasami mam ochotę/potrzebę zrobić coś innego:) Dlatego tym razem powstał obrazek dla miłośniczki gąsek;) Te urocze zwierzaki rozgościły się u niej w sielskiej kuchni, więc pomyślałam sobie, że taki mały obrazek dobrze się tam będzie czuł. Oczywiście malowany na drewnie moimi nowymi super cienkimi pędzelkami.
Wszystko zaczęło się od tego obrazka-blaszki, którego wypatrzyłam w sklepie budowlanym:))) Od razu wiedziałam, że muszę go namalować i od razu wiedziałam dla kogo;) Cyknęłam fotkę i cała sprawa jak zwykle musiała nabrać mocy urzędowej. Już tak mam;)
Z innych rzeczy niż domki, to powstał jeszcze magnes na lodówkę dla mojego starszego kolegi z pracy - wielbiciela magnesów wszelakich:) Pomysł skrystalizował się w pełni po tym jak z entuzjazmem opowiedział mi jakie mega udane zakupy (oczywiście magnesowe) poczynił w charity shop. A że chłop przy okazji lubi podróżować (w PL też był!), to magnes musiał być w tym klimacie. Bazą jest tekturowa metka z marynistycznymi akcentami od jakiegoś ubrania. Reszta to craftowe papiery i imię mojego kolegi z drukarki DYMO.
A na koniec mam do pokazania prostą karteczkę - też dla podróżnika - mojego Tatusia:))) Koszula i krawat origami. Filmiki z tutorialami znalazłam oczywiście na YT. Ja skorzystałam z tych TU i TU. Polecam te instruktaże, bo są przejrzyste:)
To tyle na dziś. Miłego dnia:)))
ps. Nie, żeby mnie zazdrość nie zżerała, ale u Was jest wiosna a u nas nie!!!! Uprzejmie proszę o podesłanie tu trochę słonka (mogę się zobowiązać pokryć koszty przesyłki;)))
Domki domkami, ale czasami mam ochotę/potrzebę zrobić coś innego:) Dlatego tym razem powstał obrazek dla miłośniczki gąsek;) Te urocze zwierzaki rozgościły się u niej w sielskiej kuchni, więc pomyślałam sobie, że taki mały obrazek dobrze się tam będzie czuł. Oczywiście malowany na drewnie moimi nowymi super cienkimi pędzelkami.
Wszystko zaczęło się od tego obrazka-blaszki, którego wypatrzyłam w sklepie budowlanym:))) Od razu wiedziałam, że muszę go namalować i od razu wiedziałam dla kogo;) Cyknęłam fotkę i cała sprawa jak zwykle musiała nabrać mocy urzędowej. Już tak mam;)
Z innych rzeczy niż domki, to powstał jeszcze magnes na lodówkę dla mojego starszego kolegi z pracy - wielbiciela magnesów wszelakich:) Pomysł skrystalizował się w pełni po tym jak z entuzjazmem opowiedział mi jakie mega udane zakupy (oczywiście magnesowe) poczynił w charity shop. A że chłop przy okazji lubi podróżować (w PL też był!), to magnes musiał być w tym klimacie. Bazą jest tekturowa metka z marynistycznymi akcentami od jakiegoś ubrania. Reszta to craftowe papiery i imię mojego kolegi z drukarki DYMO.
A na koniec mam do pokazania prostą karteczkę - też dla podróżnika - mojego Tatusia:))) Koszula i krawat origami. Filmiki z tutorialami znalazłam oczywiście na YT. Ja skorzystałam z tych TU i TU. Polecam te instruktaże, bo są przejrzyste:)
To tyle na dziś. Miłego dnia:)))
ps. Nie, żeby mnie zazdrość nie zżerała, ale u Was jest wiosna a u nas nie!!!! Uprzejmie proszę o podesłanie tu trochę słonka (mogę się zobowiązać pokryć koszty przesyłki;)))
niedziela, 8 kwietnia 2018
Urban exploration/ miejska eksploracja:)
Witajcie:)
Dziś mój Drogi Czytelniku uchylę rąbka mojej duszy;) Uwaga, uwaga wśród moich licznych zainteresowań jest jedna, o której chciałabym dziś opowiedzieć:) Uwielbiam czytać i oglądać fotki (czasem i filmiki) o opuszczonych miejscach:))) Ot, taki ze mnie przyjemniaczek;)))
I nie mam tu na myśli miejsc tylko wybitnie nawiedzonych (bo czego jak czego ale horrorów nie cierpię i nie oglądam w ogóle!) Ale urzekają mnie miejsca, które mają swój specyficzny klimat. Nie interesują mnie totalne ruiny, tylko takie budynki, w których jeszcze widać ślady poprzednich właścicieli.
Miejska eksploracja (urban exploration), bo o niej mowa rządzi się pewnymi zasadami. Osoby decydujące się na wejście do opuszczonych budynków mogą tylko robić zdjęcia i ABSOLUTNIE nic ze sobą nie zabierać na pamiątkę. Nie mogą też niczego niszczyć ani pozostawiać w gorszym stanie niż zastali w danym miejscu. Inaczej mowa tu o zwykłych wandalach i złodziejach a nie pasjonatach.
Jeden jedyny raz i ja byłam w takim miejscu wieki temu:))) Pod koniec podstawówki (a mowa tu o ośmioletnim systemie edukacji;) wybraliśmy się w "dniu wagarowicza" z naszym panem od w-fu na wycieczkę po okolicy. Wówczas nasze całkiem nowe osiedle graniczyło z terenami, na których były pozostałości bardzo starych sadów i dosłownie kilku domostw. Jeden dom szczególnie mnie kusił, bo był w idealnym stanie. Opuszczony, ale cały. Nie ukrywam, że byłam w grupie osób, które namówiły naszego nauczyciela, byśmy tam poszli;))) Sama bym tam wówczas nie weszła, ale w grupie i z dorosłym, czemu nie? Dom był zwyczajny, ze śladami bezdomnych, którzy zdążyli się tam już rozgościć. Może właśnie wówczas narodził się mój podziw dla takich miejsc? Kto wie.
Jeśli chodzi o filmiki, to bardzo podobała mi się np. seria nakręcona przez braci (TUBE RAIDERS) o opuszczonym mieście Prypeć (Czernobyl) TU, TU, TU, TU.
Niesamowite fotki znalazłam np. też TU. Są tu przeróżne zapomniane przez ludzi budowle - od zwykłych domów, szpitali, kościołów na pałacykach i fabrykach kończąc.
Na pewno czytaliście lub oglądaliście pamiętny kryminał Agathy Christe "Morderstwo w Orient Expressie". Czy wiedzieliście, że w PL w lubelskich Małaszewiczach utknął na zawsze skład Orient Expressu?! Tak, tak - legendarny, luksusowy skład niezwykłego pociągu dla bogaczy. Kto by nie chciał choć raz wybrać się w niezwykłą podróż taką koleją? Fotki TU.
Osobną historią są dla mnie nieczynne, zapomniane szpitale psychiatryczne. Niezwykle ciekawą opowieść znalazłam TU. Mowa tu nie tylko o jednym budynku czy kompleksie szpitalnym, lecz o całej WIOSCE SZPITALNEJ. Bangour Village Hospital, bo o niej mowa leży w Szkocji. Na rozległym terenie znajdowały się m.in. obiekty szpitalne, kościół wielowyznaniowy, sklep, farma, biblioteka, piekarnie a nawet stacja kolejowa. Wszystko to sprawia niesamowite wrażenie, bo wygląda jakby było opuszczone w popłochu... A do tego zaciekawił mnie jeden komentarz pod tą historią. Na tym wielkim terenie NIE MA cmentarza... Co robiono ze zmarłymi pacjentami? Dlaczego nie ma tam żadnego śladu po ich doczesnej wędrówce? Ktoś pisze, że cmentarz był, ale został zasypany. Jeśli to prawda, to dlaczego?! Ktoś inny sugeruje, że ciała były na bieżąco palone... Obydwie wersje ciut przerażające...
Poveglia to wyspa w pobliżu Wenecji (więcej TU). Już w XIV wieku dopada ją tragiczna historia. Wybucha epidemia dżumy na taką skalę, że nikt nie nadąża z pochówkiem zmarłych. Poveglia zostaje przemieniona w swoisty cmentarz... Mieszkańcy okolicznych miast transportują tu swoich zmarłych i bardzo często robią to w pośpiechu nie zapewniając im należytego szacunku. Do XX wieku wyspa pozostaje niezamieszkana. W 1922 roku powstaje tu... szpital psychiatryczny, w którym od samego początku pacjencji skarżą się na dziwne odgłosy i zjawy. Teren nasiąknięty krwią i ciałami zadżumionych, więc nic dziwnego, że jest nawiedzony. Ale któż uwierzy chorym psychicznie? Po pewnym czasie jednak sami pracownicy szpitala zauważają i doświadczają dziwnych rzeczy. Do tego dochodzi fakt, że jeden z lekarzy prowadzi okrutne eksperymenty medyczne... Wkrótce i on zaczyna zdradzać objawy obłąkania i ostatecznie popełnia samobójstwo skacząc z dzwonnicy...
A propos - któż uwierzy choremu psychicznie...
Historia z naszego podwórka. Pamiętam jak mniej więcej w tej samej klasie, w której wybraliśmy się na pamiętne wagary wyjechałam na weekendową oazę do Górnej Grupy. (Chyba Wam tego jeszcze nie pisałam). Spaliśmy tam w pomieszczeniach przyklasztornych, które dawniej były budynkiem... szpitala psychiatrycznego. Ja z koleżankami miałam spać na samej górze - zaadaptowanym strychu. Skromne, bardzo czyste pomieszczenie. Tuż przed pójściem spać dowiedziałam się, że dawno temu był tu ogromny pożar, który pochłonął 56 istnień ludzkich. Najcięższe przypadki, przymocowane pasami do łóżek - a co za tym idzie - bez jakichkolwiek szans na uratowanie były właśnie tu - w pomieszczeniu, w którym właśnie miałam iść spać... Do dzisiaj wspominam tamten czas - stąd być może interesują mnie historie takich szpitali...
Jakiś czas temu w internecie ktoś przypomniał tę dramatyczną historię z 1980 roku... Zaczęłam drążyć temat i znalazłam m. in. ten materiał TU. Wówczas też nie uwierzono pacjentom... A pożar zanim stał się przyczyną tej strasznej tragedii tlił się w tych murach od kilku dni...
Kto pamięta film "Ostatni dzwonek", ten powinien kojarzyć piosenkę "A my nie chcemy uciekać stąd", którą śpiewał Jacek Wójcik. To piosenka (słowa Jacek Kaczmarski, wykonanie Przemysław Gintrowski), której tematem jest dramat z Górnej Grupy...
Ostatnią rzeczą, o której dziś napiszę jest historia opuszczonego wraku "zielonego autobusu" z Alaski.
Chris McCandless in front of his 'Magic Bus' in 1992. (Photo: Wikimedia Commons)
Szczerze polecam o tym, niezwykły film "Wszystko za życie" (Into the Wild) oparty na prawdziwej historii. To opowieść o spełnianiu marzeń i o poszukiwaniu szczęścia. (Więcej informacji w Wikipedii TU, ale dopiero jak obejrzycie film!!!)
Ten opuszczony zielony autobus jest magnesem dla wielu śmiałków do dzisiejszego dnia. Całkiem niedawno czytałam wywiad TU z Kamilem - młodym podróżnikiem, który też chciał zobaczyć to magiczne miejsce.
A oto historia Christophera McCandlessa w wielkim skrócie - chłopak w 1990 roku kończy studia i postanawia zerwać z dotychczasowym życiem. Porzuca całkowicie rodzinę (siostrę i wiecznie skłóconych rodziców, na granicy rozwodu wpatrzonych w pieniądz jak w złotego cielca) i cywilizację. Niszczy wszystkie dokumenty, przecina karty bankomatowe, pozbywa się niemalże wszystkiego i wyrusza w podróż życia do ukochanej Alaski jako "Alexander Supertramp". W plecaku ma tylko kilka niezbędnych rzeczy, ukochane książki i dziennik, w którym zapisuje swoją codzienność. Większość trasy pokonuje na stopa poznając przeróżne osoby, którym na zawsze pozostaje w pamięci. W końcu dociera do opuszczonego autobusu, który jest schronieniem dla myśliwych i traperów. Tam rozpoczyna życie z dala od wszystkiego i wszystkich. Sam w niezwykłym i dzikim miejscu.
***
To tyle na dziś. Ale się rozpisałam, uff;)))
Miłego dnia:)
ps. a jakie są Wasze zwyczajne/niezwyczajne pasje, o których być może wszyscy nie wiedzą?
Dziś mój Drogi Czytelniku uchylę rąbka mojej duszy;) Uwaga, uwaga wśród moich licznych zainteresowań jest jedna, o której chciałabym dziś opowiedzieć:) Uwielbiam czytać i oglądać fotki (czasem i filmiki) o opuszczonych miejscach:))) Ot, taki ze mnie przyjemniaczek;)))
I nie mam tu na myśli miejsc tylko wybitnie nawiedzonych (bo czego jak czego ale horrorów nie cierpię i nie oglądam w ogóle!) Ale urzekają mnie miejsca, które mają swój specyficzny klimat. Nie interesują mnie totalne ruiny, tylko takie budynki, w których jeszcze widać ślady poprzednich właścicieli.
Miejska eksploracja (urban exploration), bo o niej mowa rządzi się pewnymi zasadami. Osoby decydujące się na wejście do opuszczonych budynków mogą tylko robić zdjęcia i ABSOLUTNIE nic ze sobą nie zabierać na pamiątkę. Nie mogą też niczego niszczyć ani pozostawiać w gorszym stanie niż zastali w danym miejscu. Inaczej mowa tu o zwykłych wandalach i złodziejach a nie pasjonatach.
Jeden jedyny raz i ja byłam w takim miejscu wieki temu:))) Pod koniec podstawówki (a mowa tu o ośmioletnim systemie edukacji;) wybraliśmy się w "dniu wagarowicza" z naszym panem od w-fu na wycieczkę po okolicy. Wówczas nasze całkiem nowe osiedle graniczyło z terenami, na których były pozostałości bardzo starych sadów i dosłownie kilku domostw. Jeden dom szczególnie mnie kusił, bo był w idealnym stanie. Opuszczony, ale cały. Nie ukrywam, że byłam w grupie osób, które namówiły naszego nauczyciela, byśmy tam poszli;))) Sama bym tam wówczas nie weszła, ale w grupie i z dorosłym, czemu nie? Dom był zwyczajny, ze śladami bezdomnych, którzy zdążyli się tam już rozgościć. Może właśnie wówczas narodził się mój podziw dla takich miejsc? Kto wie.
Jeśli chodzi o filmiki, to bardzo podobała mi się np. seria nakręcona przez braci (TUBE RAIDERS) o opuszczonym mieście Prypeć (Czernobyl) TU, TU, TU, TU.
Niesamowite fotki znalazłam np. też TU. Są tu przeróżne zapomniane przez ludzi budowle - od zwykłych domów, szpitali, kościołów na pałacykach i fabrykach kończąc.
Na pewno czytaliście lub oglądaliście pamiętny kryminał Agathy Christe "Morderstwo w Orient Expressie". Czy wiedzieliście, że w PL w lubelskich Małaszewiczach utknął na zawsze skład Orient Expressu?! Tak, tak - legendarny, luksusowy skład niezwykłego pociągu dla bogaczy. Kto by nie chciał choć raz wybrać się w niezwykłą podróż taką koleją? Fotki TU.
Osobną historią są dla mnie nieczynne, zapomniane szpitale psychiatryczne. Niezwykle ciekawą opowieść znalazłam TU. Mowa tu nie tylko o jednym budynku czy kompleksie szpitalnym, lecz o całej WIOSCE SZPITALNEJ. Bangour Village Hospital, bo o niej mowa leży w Szkocji. Na rozległym terenie znajdowały się m.in. obiekty szpitalne, kościół wielowyznaniowy, sklep, farma, biblioteka, piekarnie a nawet stacja kolejowa. Wszystko to sprawia niesamowite wrażenie, bo wygląda jakby było opuszczone w popłochu... A do tego zaciekawił mnie jeden komentarz pod tą historią. Na tym wielkim terenie NIE MA cmentarza... Co robiono ze zmarłymi pacjentami? Dlaczego nie ma tam żadnego śladu po ich doczesnej wędrówce? Ktoś pisze, że cmentarz był, ale został zasypany. Jeśli to prawda, to dlaczego?! Ktoś inny sugeruje, że ciała były na bieżąco palone... Obydwie wersje ciut przerażające...
Poveglia to wyspa w pobliżu Wenecji (więcej TU). Już w XIV wieku dopada ją tragiczna historia. Wybucha epidemia dżumy na taką skalę, że nikt nie nadąża z pochówkiem zmarłych. Poveglia zostaje przemieniona w swoisty cmentarz... Mieszkańcy okolicznych miast transportują tu swoich zmarłych i bardzo często robią to w pośpiechu nie zapewniając im należytego szacunku. Do XX wieku wyspa pozostaje niezamieszkana. W 1922 roku powstaje tu... szpital psychiatryczny, w którym od samego początku pacjencji skarżą się na dziwne odgłosy i zjawy. Teren nasiąknięty krwią i ciałami zadżumionych, więc nic dziwnego, że jest nawiedzony. Ale któż uwierzy chorym psychicznie? Po pewnym czasie jednak sami pracownicy szpitala zauważają i doświadczają dziwnych rzeczy. Do tego dochodzi fakt, że jeden z lekarzy prowadzi okrutne eksperymenty medyczne... Wkrótce i on zaczyna zdradzać objawy obłąkania i ostatecznie popełnia samobójstwo skacząc z dzwonnicy...
A propos - któż uwierzy choremu psychicznie...
Historia z naszego podwórka. Pamiętam jak mniej więcej w tej samej klasie, w której wybraliśmy się na pamiętne wagary wyjechałam na weekendową oazę do Górnej Grupy. (Chyba Wam tego jeszcze nie pisałam). Spaliśmy tam w pomieszczeniach przyklasztornych, które dawniej były budynkiem... szpitala psychiatrycznego. Ja z koleżankami miałam spać na samej górze - zaadaptowanym strychu. Skromne, bardzo czyste pomieszczenie. Tuż przed pójściem spać dowiedziałam się, że dawno temu był tu ogromny pożar, który pochłonął 56 istnień ludzkich. Najcięższe przypadki, przymocowane pasami do łóżek - a co za tym idzie - bez jakichkolwiek szans na uratowanie były właśnie tu - w pomieszczeniu, w którym właśnie miałam iść spać... Do dzisiaj wspominam tamten czas - stąd być może interesują mnie historie takich szpitali...
Jakiś czas temu w internecie ktoś przypomniał tę dramatyczną historię z 1980 roku... Zaczęłam drążyć temat i znalazłam m. in. ten materiał TU. Wówczas też nie uwierzono pacjentom... A pożar zanim stał się przyczyną tej strasznej tragedii tlił się w tych murach od kilku dni...
Kto pamięta film "Ostatni dzwonek", ten powinien kojarzyć piosenkę "A my nie chcemy uciekać stąd", którą śpiewał Jacek Wójcik. To piosenka (słowa Jacek Kaczmarski, wykonanie Przemysław Gintrowski), której tematem jest dramat z Górnej Grupy...
Ostatnią rzeczą, o której dziś napiszę jest historia opuszczonego wraku "zielonego autobusu" z Alaski.
Chris McCandless in front of his 'Magic Bus' in 1992. (Photo: Wikimedia Commons)
Szczerze polecam o tym, niezwykły film "Wszystko za życie" (Into the Wild) oparty na prawdziwej historii. To opowieść o spełnianiu marzeń i o poszukiwaniu szczęścia. (Więcej informacji w Wikipedii TU, ale dopiero jak obejrzycie film!!!)
Ten opuszczony zielony autobus jest magnesem dla wielu śmiałków do dzisiejszego dnia. Całkiem niedawno czytałam wywiad TU z Kamilem - młodym podróżnikiem, który też chciał zobaczyć to magiczne miejsce.
A oto historia Christophera McCandlessa w wielkim skrócie - chłopak w 1990 roku kończy studia i postanawia zerwać z dotychczasowym życiem. Porzuca całkowicie rodzinę (siostrę i wiecznie skłóconych rodziców, na granicy rozwodu wpatrzonych w pieniądz jak w złotego cielca) i cywilizację. Niszczy wszystkie dokumenty, przecina karty bankomatowe, pozbywa się niemalże wszystkiego i wyrusza w podróż życia do ukochanej Alaski jako "Alexander Supertramp". W plecaku ma tylko kilka niezbędnych rzeczy, ukochane książki i dziennik, w którym zapisuje swoją codzienność. Większość trasy pokonuje na stopa poznając przeróżne osoby, którym na zawsze pozostaje w pamięci. W końcu dociera do opuszczonego autobusu, który jest schronieniem dla myśliwych i traperów. Tam rozpoczyna życie z dala od wszystkiego i wszystkich. Sam w niezwykłym i dzikim miejscu.
***
To tyle na dziś. Ale się rozpisałam, uff;)))
Miłego dnia:)
ps. a jakie są Wasze zwyczajne/niezwyczajne pasje, o których być może wszyscy nie wiedzą?
wtorek, 3 kwietnia 2018
Drewno i papier czyli moje zabawy:)
Witajcie:)
Dziś będzie sporo do oglądania:) Przed Wielkanocą powstało dużo rzeczy. Przede wszystkim domków. Tych ptasich budek ze świątecznymi akcentami. Fajnie się je robi. Łapałam dosłownie każdą wolną/słoneczną chwilę by móc poszaleć z piłą w ogródku. Wykorzystałam wszystkie brzozowe gałązki, których całkiem sporo przytargałam w tym celu ze spaceru.
Za każdym razem zastanawiałam się, którą wersję zostawić dla siebie. Ostatecznie postawiłam na minimalizm. Taki mocno naturalny mini tryptyk został ze mną:) Bez żadnego napisu czyli spokojnie postoi jeszcze u nas jakiś czas. Mimo jajeczek nie jest typowo wielkanocną dekoracją.
Pobielona deseczka i drewienka. Brzozowe gałązki, sizal i trzy białe jajeczka.
Zachciało mi się odrobiny niebieskiego. Dlatego też środkowy domek dostał w tym kolorze motyla, jajeczka, piórka, papierową serwetkę i rurki.
A najmniejszy domek to już prostota sama w sobie. Lekko maźnięty białą farbą dach i przyczepiona jedna brzozowa gałązka. Nawet dziura jest naturalna. Gdy zobaczyłam ten fragment sztachety na ziemi od razu wiedziałam co z niej będzie:)
Reszta domków, które Wam pokażę poszły w świat:)
Ten na bogato. Z mnóstwem papierowych piór, papierowymi słomkami w dwóch kolorach i jajeczkami. Typowo świąteczny o czym świadczy m.in. napis.
Dominacja brązów i naturalności - z myślą o przyszłych właścicielach:) Brązowe rurki, naturalny sizal, tekturowa pisanka i styropianowe żółte jajeczka.
Ten już prawie, prawie a by został ze mną;) Ostatecznie chęć posiadania tryptyku przeważyła.
Zielony i niebieski takie jak lubię. I piórka:)))
Ten miał być elegancki i zielony. Nie mogłam się oprzeć i motylka musiałam dać:))) Doszła też tekturkowa ramka a w niej napis.
***
Powstały też karteczki. A karteczki jakie są każdy widzi:) Każda inna tak jak mi w duszy grało:)
***
Dla tych, którzy obejrzeli wszystkie fotki i dotarli aż tutaj - wielkanocna majonezowa babka:))) Proszę się częstować.
Jak widać bawiłam się wyśmienicie:)))
Miłego dnia. Pa:)
ps. Podobają Wam się domki w takim wydaniu?
Dziś będzie sporo do oglądania:) Przed Wielkanocą powstało dużo rzeczy. Przede wszystkim domków. Tych ptasich budek ze świątecznymi akcentami. Fajnie się je robi. Łapałam dosłownie każdą wolną/słoneczną chwilę by móc poszaleć z piłą w ogródku. Wykorzystałam wszystkie brzozowe gałązki, których całkiem sporo przytargałam w tym celu ze spaceru.
Za każdym razem zastanawiałam się, którą wersję zostawić dla siebie. Ostatecznie postawiłam na minimalizm. Taki mocno naturalny mini tryptyk został ze mną:) Bez żadnego napisu czyli spokojnie postoi jeszcze u nas jakiś czas. Mimo jajeczek nie jest typowo wielkanocną dekoracją.
Pobielona deseczka i drewienka. Brzozowe gałązki, sizal i trzy białe jajeczka.
Zachciało mi się odrobiny niebieskiego. Dlatego też środkowy domek dostał w tym kolorze motyla, jajeczka, piórka, papierową serwetkę i rurki.
A najmniejszy domek to już prostota sama w sobie. Lekko maźnięty białą farbą dach i przyczepiona jedna brzozowa gałązka. Nawet dziura jest naturalna. Gdy zobaczyłam ten fragment sztachety na ziemi od razu wiedziałam co z niej będzie:)
Reszta domków, które Wam pokażę poszły w świat:)
Ten na bogato. Z mnóstwem papierowych piór, papierowymi słomkami w dwóch kolorach i jajeczkami. Typowo świąteczny o czym świadczy m.in. napis.
Dominacja brązów i naturalności - z myślą o przyszłych właścicielach:) Brązowe rurki, naturalny sizal, tekturowa pisanka i styropianowe żółte jajeczka.
Ten już prawie, prawie a by został ze mną;) Ostatecznie chęć posiadania tryptyku przeważyła.
Zielony i niebieski takie jak lubię. I piórka:)))
Ten miał być elegancki i zielony. Nie mogłam się oprzeć i motylka musiałam dać:))) Doszła też tekturkowa ramka a w niej napis.
***
Powstały też karteczki. A karteczki jakie są każdy widzi:) Każda inna tak jak mi w duszy grało:)
***
Dla tych, którzy obejrzeli wszystkie fotki i dotarli aż tutaj - wielkanocna majonezowa babka:))) Proszę się częstować.
Jak widać bawiłam się wyśmienicie:)))
Miłego dnia. Pa:)
ps. Podobają Wam się domki w takim wydaniu?
niedziela, 1 kwietnia 2018
Wielkanoc 2018:)
Witajcie:)
Ja tylko na chwilę...
Alleluja, alleluja. Pan Zmartwychwstał!
Wyjątkowych, rodzinnych i spokojnych Świąt Wielkanocnych.
Dobrego czasu. Dobrych rozmów i dobrych gestów:))
Ja tylko na chwilę...
Alleluja, alleluja. Pan Zmartwychwstał!
Wyjątkowych, rodzinnych i spokojnych Świąt Wielkanocnych.
Dobrego czasu. Dobrych rozmów i dobrych gestów:))