Witajcie:)
Dziś przychodzę do Was ze świeżutką opowiastką. Świeżutką jak ten serniczek:)
Jedziemy do kościoła. Sporo przed czasem wchodzimy razem by tuż przed ołtarzem się rozdzielić. Tata z Martusią na prawo - by wspomóc grą na gitarze grono chórzystów a Mama z Marcelkiem na lewo - koło nieużywanych organów - by zasilić grono pozostałych wiernych. Wcześniej nasze miejsce było w takim niby korytarzyku między kościołem a zakrystią ale teraz trwa tam remont. Miejsce koło organów wybrane nie przypadkowo, bo jest tam nieco wolnej przestrzeni, którą Marcel skrzętnie wykorzystuje na wszelkiego rodzaju eksploracje. No nie da się ukryć, że nie jest typem dziecka, które grzecznie wysiedzi w ławce całą mszę:)
Gdy stoimy w tym niby korytarzyku, do żelaznych punktów należą odwiedziny Marcela w zakrystii by:
a) przywitać się z księdzem,
b) pokręcić pokrętłem w kościelnym sejfie,
c) sprawdzić czy wszystko jest na swoim miejscu,
d) poruszać gromnice, które stoją obok drzwi.
Dodam, że ksiądz już się przyzwyczaił:)
Dziś przed rozpoczęciem mszy - w związku z tym, że jesteśmy przy organach Marcel wchodzi i schodzi z ławeczki, która stoi tuż obok nich. W tzw. "międzyczasie" kręci się koło klęcznika. W końcu przy bocznych schodkach na ołtarz - pod krzesłami dla ministrantów dostrzega dzwonki, których używa się podczas podniesienia. W pewnym momencie mówi:
- Mama, zobacz - dzwonki.
- Nie wolno ruszać - ostrzegam.
- Ja tylko patrzę.
- Dobrze, możesz patrzeć, ale nie wolno ruszać.
Na to mój kolega siedzący bliżej Marcela mówi:
- Możesz zobaczyć.
Chwila, Marcel znika z pola widzenia. Chcę wstać, ale kolega uspokaja, że O. (pomagający księdzu w przygotowaniach do mszy) - zabrał go do zakrystii. Marcel wraca. Po chwili znów znika. Moja czujność zostaje uśpiona. Nagle widzę jak Marcel dopada INNEGO dzwonka. Tego, którym dzwoni się na rozpoczęcie mszy. (Teraz, odkąd jest remont, ksiądz i ministranci wchodzą do kościoła bezpośrednio przez drzwi od zakrystii zaraz na ołtarz. Obok drzwi jest właśnie ten inny, tymczasowy dzwonek).
Zamarłam. Marcel dzwoni a ja kątem oka widzę jak WSZYSCY wierni podnoszą się z ławek sądząc, że rozpoczyna się msza...
Powiem tylko tyle, że próbowałam zachować powagę, ale sytuacja była tak komiczna, że popłakałam się cichcem ze śmiechu:)) Zresztą nie byłam sama:)
***
Pod koniec mszy nagle gaśnie w części nad organami światło i... wszyscy stojący blisko nas jak jeden mąż spojrzeli w stronę Marcela. Z uśmiechem wyszeptałam - tym razem to nie my:)
***
Po mszy udałam się z Marcelem do zakrystii a ksiądz przywitał nas słowami:
- Marcel, kto to ludziom robi ćwiczenia "padnij-powstań"?
Taka była nasza niedziela:) A jak Wam minął dzień?
Przyznam się, że czekałam na ten post :))))
OdpowiedzUsuńNa 99 % byłam pewna, że to Marcelek,
Przyda się dodatkowa lekcja ćwiczeń dla wiernych :D, a może Marcelek bardzo chce zostać ministrantem :)
Buziole :)
:)) chyba ministrem;)) czy on by wysiedział na ołtarzu tyle czasu?:)
UsuńBuziaki
aa ten świeżutki serniczek to omniomniom :D Heh,, my pewnie też byśmy się popłakali ze śmiechu :)
OdpowiedzUsuńMonika&Łukasz
:) całe szczęście ludzie też przyjęli to na wesoło:)
UsuńDobre :)
OdpowiedzUsuńTak sobie myślę jak by to było u mnie i jak by to było w rodzinnej wsi, gdzie panuje... tradycjonalizm wychowawczy - o tak go nazwę :)))
Pozdrawiam :)
:))uwierz mi, to nie jest tak, że u nas panuje bezstresowe wychowanie. Robię co mogę, by w odpowiednich miejscach/sytuacjach zachowywały się odpowiednio, ale ja swoje a życie swoje:)
UsuńPozdrawiam serdecznie:)
A ja zupełnie nie w tym kierunku pomyślałam... pomyślałam, jak by to było gdyby mnie się to przytrafiło, albo inaczej, jakby moje ADHD w dzwonek pociągnęło :P
UsuńJeśli chodzi o dzieci... to mój pierworodny siedział w nawie w kącie, między bocznym ołtarzykiem a ścianą z nogami na niej a ja byłam szczęśliwa, że po prostu siedzi i nie przeszkadza, to samo dziecię w rodzinnej wsi, na wprost księdza bawiło się autem jeżdząc po płytkach kościelnych... :P Drugi - jest ministrantem, ale ile landrynek zjadł podczas pobytu w kościele to nie zliczę, albo rysował... bardzo dobre i twórcze. Tak więc... :)))))
Martę też rozpierała energia w kościele, ale już z tego wyrosła:) teraz czekam aż Mamelek zechce siedzieć w ławce cały czas:)
UsuńGosiu, ruszyła moja wyobraźnia i co jakiś czas smieję się na głos. Przeczytam post Leszkowi jak wróci z pracy na poprawę nastroju. Kiedy czytałam, to moje mysli wyprzedzały fakty i wszędzie, nie wiedzieć czemu, był Mamelek. Buziaki gorące dla Wszystkich Mamelków.
OdpowiedzUsuń:) też miałam wrażenie, że Mamelek wczoraj był wszędzie:))
UsuńPs.szkoda, że Was tam nie było:)
Buziaki i uściski dla Was:)
Kochana uśmiałam się do łez i wcale nie cichcem :D normalnie tylko pozazdrościć Ci takiej atmosfery w kościele i takiego wyrozumiałego, ludzkiego księdza - takich jest niewielu - macie ogromne szczęście i dzięki temu dzieciaczki chętniej na mszę przyjdą i nawet księdzu mszę rozpocząć pomogą :) pozdrawiam serdecznie całą Twoją rodzinkę :)
OdpowiedzUsuńMamy to szczęście, że ksiądz ma podobne poczucie humoru;) Poprzedni proboszcz też łaskawie patrzył na takie wybryki:) Uff:)
UsuńNiestety mamy tylko jedną mszę i nie mogę wybrać takiej, która jest odprawiana głównie z myślą o dzieciach.
Rozważałam też nie przychodzenie w ogóle - bo czasami ciężko się skupić polując na dzieci, ale każdy ksiądz, z którym rozmawiałam na ten temat - zarówno w PL jak i tu jest zgodny, że takie rozwiązanie nie jest dobre:) Więc przychodzimy:)
Pozdrawiamy również:)
Uśmiałam się najpierw niesamowicie, a potem naszła mnie refleksja na temat Waszego księdza. Już samo to, że nie ma nic przeciwko rytuałom odprawianym przez Mamelka w zakrystii - choć też mamy fajnych księży w parfii, to wątpię, aby któryś zgodził się na coś takiego :) Jeśli więc ksiądz ten nie jest Waszym kuzynem lub dobrym znajomym, co by tłumaczyło Mamelkowe przywileje, to naprawdę zazdroszczę Wam tego człowieka :)
OdpowiedzUsuńTeż lubię naszego proboszcza:) To młody facet i jak widać życiowy. A wiadomo, że podejście księdza do parafian i odwrotnie ma duże znaczenie.
UsuńNam się udało:)
Ps. Nawet jak Marcel zapomni o rytuałach, to ksiądz sam podchodzi do niego się przywitać:))
Wiem, że to nierealne, ale życzyłabym w takim razie wszystkim takich tylko księży ;)
UsuńP.S. Podrzuć troszkę serniczka, co? Cytrynówka mi się skończyła, a taki serniczek byłby teraz jak znalazł ;)
Był i wyszedł - jest końcówka drożdżówki jak chcesz;)
UsuńDzieci twoje to prawdziwe, słodkie urwisy:) Na dodatek ty potrafisz wszystko ubrać w słowa, że wychodzi ciekawa opowieść. Dobrego dnia!
OdpowiedzUsuń:))nie mogłam sobie odmówić podzielenia się z Wami tą historią;)
UsuńŚciskam mocno:)
Przynajmniej msza była wesoła :) Świetny ksiądz swoją drogą, bo nie jeden by Was z kościoła wywalił lub co najmniej rzucił piorunami z oczu!
OdpowiedzUsuń:)wyobraź sobie, że chyba nawet nikt się nie oburzył:)) taką mam parafię;)
UsuńGenialnie! Nic tylko się cieszyć :)
Usuń:)Wczoraj po mszy ksiądz spytał Marcela czemu dziś nie dzwonił;)
UsuńTo się musieli ludzie zdziwić, że dzwonek był, a ksiądz nie wychodzi :) a serniki uwielbiam, smaku mi narobiłaś.
OdpowiedzUsuńLudzie dopiero zaskoczyli jak im mignęły moje plecy, gdy ruszyłam w stronę synka;)
UsuńJa sernik najbardziej lubię w takiej wersji - zwykły, tradycyjny - pyszny:)
Ksiądz powinien się cieszyć, że rośnie mu pomocnik :)
OdpowiedzUsuńU mnie to proboszcz wprost do wszystkich powiedział, że to jest Msza dla dzieci i żeby starsze osoby nie zwracały małym dzieciom uwagi, gdy się trochę kręcą. Mogą interweniować tylko wtedy, gdy dziecko może sobie zrobić krzywdę, albo tak głośno się zachowuje, że już nic nie słychać :) A jeśli im to tak bardzo przeszkadza, to niech wybiorą sobie inną Mszę :)
Pozdrawiam
Tak, tylko, że my mamy jedną mszę w niedzielę:) I nikt nie ma wyboru;)
UsuńPozdrawiam cieplutko:)
Fajnie, że ksiądz tak spokojnie do tego podchodzi. Niejeden by się złościł i wyzywał odstraszając wiernych od Kościoła.
OdpowiedzUsuńWszystko zależy od człowieka;) Nasz proboszcz już się do nas przyzwyczaił:))
UsuńZresztą Mamelek jest w tym swoim żywiole przeuroczy i może dlatego uchodzi mu to na sucho:)
Jako zawsze ubawiłam się setnie! Oj Marcel, Marcel jakbym widziała mojego Pawełka...
OdpowiedzUsuńA w drodze powrotnej zasnął jak anioł
UsuńUśmiałam się! Marcel już Cię lubię! :)
OdpowiedzUsuń:)))
UsuńMały pomocnik księdza:) Uwielbiam tego typu opowieści :) Dzieci są słodkie :) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń:))ta przygoda przejdzie zapewne do historii rodzinnych;)
UsuńPoplakałm się ze śmiechu :)
OdpowiedzUsuńMały urwis z Twojego synka, ale przynajmniej ksiądz ma poczucie humoru. :)
Pozdrawiam
:)to Twoja reakcja podobna do mojej:)
UsuńPozdrawiam cieplutko:)
Hehehe... Przysiady to dobre cwiczenie, niech sie wierni ciesza z dodatkowej porcji ruchu. ;)
OdpowiedzUsuńMoje dzieciaki sa niestety podczas mszy jednymi z najglosniejszych. Szczegolnie Nik, ktoremu buzia sie nie zamyka, nawija caly czas i w nosie ma nasze prosby, zeby szeptal. :) W ostatnia msze okresu Bozego Narodzenia, ksiadz szedl nawa kropiac wiernych woda swiecona. Zobaczyl nasza ciekawska dwojke, ktora wdrapala sie na lawke zeby lepiej widziec i oznajmil "Wam potrzebna podwojna dawka". Wszyscy naokolo parskneli smiechem. ;)
:))to zapewne nas rozumiesz:)) dla mnie każda msza może być nielada wyzwaniem:)
UsuńJest świetny, niczym Kevin sam w...kościele :-D
OdpowiedzUsuńM.S
:)) podesłać go Wam do domku na tydzień?
Usuń:)) razem z Majką to mogłaby być mieszanka wybuchowa, ale możemy spróbować :-D
OdpowiedzUsuńTo Marcel na tydzień do Was a Majka do nas;))
UsuńHe he zapytam,..Majka pewnie się zgodzi bo lubi wyzwania,a jeśli nie to ja przyjadę na wymianke :-)
UsuńBoziu, jak ja kocham twego Marcelka :)
OdpowiedzUsuń:) ja też:))
UsuńNigdy nie zaznacie nudy ;)
OdpowiedzUsuńRaczej się nie zapowiada;)
Usuń