Witajcie!
Moja Babcia i moja Mama Chrzestna były krawcowymi-amatorkami, ale za to jakimi!!! Umiały uszyć chyba wszystko (pamiętam nawet jak uszyły mi płaszczyk na futerku na zimę, gdy chodziłam jeszcze do podstawówki!!!). Babcia zawsze wspomina jak w koszmarnie ciężkich czasach II Wojny Światowej dostawała skrawki materiałów od swojej cioci a z nich szyła przeróżne ubrania a inni się zachwycali.
I tak, drogą dedukcji doszłam do tego, że może w genach coś tam mi przekazały, te moje kochane kobietki:))) Postanowiłam to sprawdzić i... kupiłam maszynę do szycia!!!
Tak wiem, może i porywam się z motyką na słońce, ale za to w jakim stylu - hi,hi:))) Maszynę już mam. Tysiące pomysłów w głowie też. Teraz pozostaje mi TYLKO :))))) nauczyć się szyć!!!!
Kupiłam ją już w na początku roku, ale nabierała mocy urzędowej:)))) Nie miałam kiedy spotkać się z moją koleżanką, która zaoferowała mi "lekcję szycia". Aż w końcu się udało:))) Teraz mogę się pochwalić, że już pierwsze ściegi mam za sobą:))) Wiecie jaka to frajda!!!
I coś słodkiego - żeby nauka była jeszcze większą przyjemnością:)))
Pa:))) Miłego dnia:)))
piątek, 28 lutego 2014
czwartek, 27 lutego 2014
Pączki nie tuczą - najnowsze odkrycie amerykańskich naukowców!!!
Witajcie,
Dziś TŁUSTY CZWARTULASEK:) Zgodnie z tradycją trzeba zjeść dziś pączka. Wiecie, że nie tuczą - tak, tak oto najnowsze doniesienia z renomowanej uczelni w Ameryce!!! Nic o tym nie słyszeliście? Nie możliwe! To musi być prawda:))))
Ja zrobiłam takie malutkie, takie DIETETYCZNE - hi,hi:)))
A Wy lubicie domowe pączki czy wolicie te z cukierni? Z nadzieniem czy bez?
Smacznego:))) Słodkiego obżarstwa:)))
ps. może na noc dobrze będzie napić się miętowej herbaty:))) Pa:)))
Dziś TŁUSTY CZWARTULASEK:) Zgodnie z tradycją trzeba zjeść dziś pączka. Wiecie, że nie tuczą - tak, tak oto najnowsze doniesienia z renomowanej uczelni w Ameryce!!! Nic o tym nie słyszeliście? Nie możliwe! To musi być prawda:))))
Ja zrobiłam takie malutkie, takie DIETETYCZNE - hi,hi:)))
A Wy lubicie domowe pączki czy wolicie te z cukierni? Z nadzieniem czy bez?
Smacznego:))) Słodkiego obżarstwa:)))
ps. może na noc dobrze będzie napić się miętowej herbaty:))) Pa:)))
wtorek, 25 lutego 2014
Dolly Molly
Witajcie:)
Znalazłam kolejne fajne wyzwanie:))) Tym razem z Art-Piaskownicy! Pomysł baaardzo mi się spodobał i z radością zabrałam się do pracy:))
Czego dotyczyło wyzwanie? Trzeba było stworzyć własną laleczkę z papieru i "uszyć" dla niej ubranka:)))
Moi Drodzy - oto Miss Molly.
Moja Dolly Molly jest wytworną damą. Taka pańcia-paryżańcia:))) (tekścik wzięty od Asi Z. - pozdrawiam:))) Tu zadawała szyku w zielonej sukience na koktajlowym przyjęciu we francuskiej ambasadzie.
Przed wyjściem do Teatru TT. Duchowa strawa ubogaca od środka:)))
Oj, jeszcze Lulu prosi o spacerek:))
W upalne dni, trzeba chronić się pod ażurową parasolką, by słoneczko zbytnio nie opaliło. Ach te zmarszczki!
W fioletowym wydaniu na Walentynki:)))
Dolly Molly była druhną na ślubie swojej przyjaciółki.
I na przyjęciu z okazji otwarcia kolejnego butiku z kreacjami jej zaprzyjaźnionego projektanta - Francisa:)
Czas na plażowanie:)))
A to szablon mojej Dolly Molly.
Miłego dnia:)) Pa:)
Znalazłam kolejne fajne wyzwanie:))) Tym razem z Art-Piaskownicy! Pomysł baaardzo mi się spodobał i z radością zabrałam się do pracy:))
Czego dotyczyło wyzwanie? Trzeba było stworzyć własną laleczkę z papieru i "uszyć" dla niej ubranka:)))
Moi Drodzy - oto Miss Molly.
Moja Dolly Molly jest wytworną damą. Taka pańcia-paryżańcia:))) (tekścik wzięty od Asi Z. - pozdrawiam:))) Tu zadawała szyku w zielonej sukience na koktajlowym przyjęciu we francuskiej ambasadzie.
Przed wyjściem do Teatru TT. Duchowa strawa ubogaca od środka:)))
Każda dama musi dbać nie tylko o swoje ciało ale i o kondycję. Ostatnie przymiarki przed wyjściem na ćwiczenia.
Oj, jeszcze Lulu prosi o spacerek:))
W upalne dni, trzeba chronić się pod ażurową parasolką, by słoneczko zbytnio nie opaliło. Ach te zmarszczki!
W fioletowym wydaniu na Walentynki:)))
Dolly Molly była druhną na ślubie swojej przyjaciółki.
I na przyjęciu z okazji otwarcia kolejnego butiku z kreacjami jej zaprzyjaźnionego projektanta - Francisa:)
Czas na plażowanie:)))
A to szablon mojej Dolly Molly.
niedziela, 23 lutego 2014
Koci "Piotruś" na wyzwanie:))
Witajcie,
Przyszedł czas na kocie wyzwanie z "Addicted to crafts":)))
Miauuu:))) Pomysł początkowo był z goła inny, ale nawrót choróbska do Mamelkowa skutecznie to uniemożliwił:( W nocy przyszedł czas na czuwanie przy Maluchach, więc trzeba było zmienić plany.
Pomyślałam sobie, że dobrą zabawą dla mnie (przy tworzeniu) a dla Maluchów w niedalekiej przyszłości (przy zabawie) będzie "Piotruś". A że można wszystko połączyć w całość - tak powstał koci "Piotruś"na wyzwanie. Pamiętacie tę grę z dzieciństwa?
Ta loteryjka - jak na prawdziwego "Piotrusia" przystało zawiera dwadzieścia pięć kart. Całość to dwanaście kocich par oraz jedna karta nie mająca pary tzw. "Piotruś" (w tę rolę wcieliła się szara myszka:))) W grze może wziąć udział od dwóch do pięciu graczy.
Jak już się znudzi "Piotruś", to można bardzo szybko zamienić nasze karty w "MEMO" ("MEMORY"). Odkładamy naszą myszkę na bok, tak żeby zostały tylko dwadzieścia cztery kartoniki. Aby wygrać należy odnaleźć wszystkie pary. W "MEMO" można również grać samemu:)))
ps. To nie wszystkie koty w dzisiejszym poście:)) Mam nadzieję, że Antoninie Kotowskiej i dziewczynom z Addicted to crafts spodobają się moje kocie pomysły:))) Obrazek inspirowany książeczką dla dzieci "My Cat Jack" (Patricia Casey).
Pa:))) Miłej niedzielki:)))
Przyszedł czas na kocie wyzwanie z "Addicted to crafts":)))
Miauuu:))) Pomysł początkowo był z goła inny, ale nawrót choróbska do Mamelkowa skutecznie to uniemożliwił:( W nocy przyszedł czas na czuwanie przy Maluchach, więc trzeba było zmienić plany.
Pomyślałam sobie, że dobrą zabawą dla mnie (przy tworzeniu) a dla Maluchów w niedalekiej przyszłości (przy zabawie) będzie "Piotruś". A że można wszystko połączyć w całość - tak powstał koci "Piotruś"na wyzwanie. Pamiętacie tę grę z dzieciństwa?
Ta loteryjka - jak na prawdziwego "Piotrusia" przystało zawiera dwadzieścia pięć kart. Całość to dwanaście kocich par oraz jedna karta nie mająca pary tzw. "Piotruś" (w tę rolę wcieliła się szara myszka:))) W grze może wziąć udział od dwóch do pięciu graczy.
Jak już się znudzi "Piotruś", to można bardzo szybko zamienić nasze karty w "MEMO" ("MEMORY"). Odkładamy naszą myszkę na bok, tak żeby zostały tylko dwadzieścia cztery kartoniki. Aby wygrać należy odnaleźć wszystkie pary. W "MEMO" można również grać samemu:)))
ps. To nie wszystkie koty w dzisiejszym poście:)) Mam nadzieję, że Antoninie Kotowskiej i dziewczynom z Addicted to crafts spodobają się moje kocie pomysły:))) Obrazek inspirowany książeczką dla dzieci "My Cat Jack" (Patricia Casey).
Pa:))) Miłej niedzielki:)))
czwartek, 20 lutego 2014
Gość z ZOO oraz pochwała kropek i beżu
Witajcie,
W poniedziałek Marta dostała karteczkę, że w czwartek do ich przedszkola zawita gość z ZOO. Zżerała mnie ciekawość kto to będzie:))) Dziś pytam już w progu:
- Martusia - jakie to było zwierzątko w przedszkolu?
- Dwa słonie - odpowiada Martusia.
-?!? Eee, chyba nie. To nie były dwa słonie (bo jakoś nawet oczyma wyobraźni nie ogarniam dwóch kolosów w przedszkolu:). Jakie to było zwierzątko? - drążę dalej.
- Nosorożec!
Zaczęło się od tego, że Siostra posiadająca zapewne szósty zmysł przywiozła mi ogranicznik do drzwi:))) Rzecz niezwykle przydatna. Chciałam go sama zrobić, ale jak zajrzałam do naszej piaskownicy w ogródku, to okazało się, że piasku już tam nie ma:(( Myślałam, że może wypełnię taki ogranicznik suchym grochem. Później doszłam do wniosku jednak, że będzie pewnie zbyt ciężki i materiał tego nie wytrzyma. Na rozmyślaniach pozostało, bo już teraz mam!!!
Mimo, że zawsze lubowałam się w wyrazistych kolorach a beże towarzyszyły mi tylko przy wyborze ciuszków, to bardzo spodobało mi się to połączenie cafe latte i białych kropeczek:)))
Męczył mnie bardzo brak odpowiedniego dzbanuszka na przegotowaną wodę. Do tej pory używaliśmy takiego z przezroczystego szkła, ale ze względu na koszmarnie twardą wodę, wiecznie były problemy z osadem z kamienia:(( Szukałam, oglądałam i nawet jeden już został prawie przygarnięty - był boski - ciemniejsze minty taki z lekką nutką turkusu, świetny kształt i cena, ale... jak go zaczęłam oglądać, to okazało się, że jest wyszczerbiony:((( Odłożyłam go z bólem serca na półkę. No, ale "co się odwlecze, to nie uciecze" :)) W ulubionym sklepie, tam gdzie kupiłam apteczkę znalazłam dzbanuszki w kropki. Wybór był trudny: różowy, czerwony i beżowy... Czerwony nie pasował do niczego, beżowy - taki spokojny, to wzięłam różowy:)))
W poniedziałek Marta dostała karteczkę, że w czwartek do ich przedszkola zawita gość z ZOO. Zżerała mnie ciekawość kto to będzie:))) Dziś pytam już w progu:
- Martusia - jakie to było zwierzątko w przedszkolu?
- Dwa słonie - odpowiada Martusia.
-?!? Eee, chyba nie. To nie były dwa słonie (bo jakoś nawet oczyma wyobraźni nie ogarniam dwóch kolosów w przedszkolu:). Jakie to było zwierzątko? - drążę dalej.
- Nosorożec!
Zaczęło się od tego, że Siostra posiadająca zapewne szósty zmysł przywiozła mi ogranicznik do drzwi:))) Rzecz niezwykle przydatna. Chciałam go sama zrobić, ale jak zajrzałam do naszej piaskownicy w ogródku, to okazało się, że piasku już tam nie ma:(( Myślałam, że może wypełnię taki ogranicznik suchym grochem. Później doszłam do wniosku jednak, że będzie pewnie zbyt ciężki i materiał tego nie wytrzyma. Na rozmyślaniach pozostało, bo już teraz mam!!!
Mimo, że zawsze lubowałam się w wyrazistych kolorach a beże towarzyszyły mi tylko przy wyborze ciuszków, to bardzo spodobało mi się to połączenie cafe latte i białych kropeczek:)))
Męczył mnie bardzo brak odpowiedniego dzbanuszka na przegotowaną wodę. Do tej pory używaliśmy takiego z przezroczystego szkła, ale ze względu na koszmarnie twardą wodę, wiecznie były problemy z osadem z kamienia:(( Szukałam, oglądałam i nawet jeden już został prawie przygarnięty - był boski - ciemniejsze minty taki z lekką nutką turkusu, świetny kształt i cena, ale... jak go zaczęłam oglądać, to okazało się, że jest wyszczerbiony:((( Odłożyłam go z bólem serca na półkę. No, ale "co się odwlecze, to nie uciecze" :)) W ulubionym sklepie, tam gdzie kupiłam apteczkę znalazłam dzbanuszki w kropki. Wybór był trudny: różowy, czerwony i beżowy... Czerwony nie pasował do niczego, beżowy - taki spokojny, to wzięłam różowy:)))
Po drodze do domu - znów przemyślenia:))) I co? I nic:)) Trzeba było pójść tam jeszcze raz i wziąć BEŻOWY:)))
I tak oto stałam się szczęśliwą posiadaczką dwóch cudnej urody dzbanuszków. Jeden do wody, drugi do soków. Od przybytku głowa nie boli - pamiętajcie:)))
Pa:)))
poniedziałek, 17 lutego 2014
DIY breloczek do kluczy
Witajcie,
Bardzo lubię DUŻE breloczki. Nie jakieś tam subtelne kółeczka, serduszka tylko spore "zabawki". Takie jak ta literka.
Niestety jak się przyjrzycie, to zauważycie, że literka jest pęknięta:(( Ten breloczek miałam tylko DWA dni! Nie dało się tego skleić:( Mój "kalosz", którego Wam pokazywałam, też już jest "obdrapany" - takie teraz robią nietrwałe rzeczy. "Na pociechę" kupiłam sobie żabola:))
A że "potrzeba matką wynalazku", to stwierdziłam, że można przecież samemu zrobić breloczek:))
Dlatego dziś mam dla Was krótki kursik jak zrobić breloczek do kluczy dla małego paleontologa:))) Z aplikacją ale za to bez zbędnego wysiłku:))) Dzieci uwielbiają dinozaury i jakimś cudem zapamiętują nawet te ich pokrętne, trudne do wymówienia nazwy!!! Myślę, że taki drobiazg spodoba się Waszym małym odkrywcom:))) Oczywiście można użyć dowolną aplikację, którą macie pod ręką. Wystarczy "poszperać" w starych ciuchach i wybrać te, którym warto nadać nowe życie:)))
Potrzebujemy:
Z materiału bazy - w tym przypadku granatowa bluza - obcinamy rękaw, żeby było mniej do szycia:))) Z bluzki wycinamy gotową aplikację z dinozaurem. Aplikację wykańczamy na brzegach, żeby się nie pruła. Przygotowujemy tasiemkę - wkładamy do niej metalowe kółko i delikatnie przeszywamy, żeby kółko nam nie latało. Bazę zszywamy na lewej stronie w dwóch miejscach. Pamiętajcie o pozostawieniu luki, dzięki której przewrócimy materiał na prawą stronę. Następnie wypełniamy watą i umieszczamy w otworze tasiemkę. Całość zaszywamy. Na wierzchu naszywamy aplikację i dekorujemy guziczkami i kwiatkiem z filcu (oczywiście jeśli chcecie:)
I tyle:))) Prawda, że to banalnie proste!
Pa, miłej zabawy przy szyciu Waszych breloczków.
Bardzo lubię DUŻE breloczki. Nie jakieś tam subtelne kółeczka, serduszka tylko spore "zabawki". Takie jak ta literka.
Niestety jak się przyjrzycie, to zauważycie, że literka jest pęknięta:(( Ten breloczek miałam tylko DWA dni! Nie dało się tego skleić:( Mój "kalosz", którego Wam pokazywałam, też już jest "obdrapany" - takie teraz robią nietrwałe rzeczy. "Na pociechę" kupiłam sobie żabola:))
A że "potrzeba matką wynalazku", to stwierdziłam, że można przecież samemu zrobić breloczek:))
Dlatego dziś mam dla Was krótki kursik jak zrobić breloczek do kluczy dla małego paleontologa:))) Z aplikacją ale za to bez zbędnego wysiłku:))) Dzieci uwielbiają dinozaury i jakimś cudem zapamiętują nawet te ich pokrętne, trudne do wymówienia nazwy!!! Myślę, że taki drobiazg spodoba się Waszym małym odkrywcom:))) Oczywiście można użyć dowolną aplikację, którą macie pod ręką. Wystarczy "poszperać" w starych ciuchach i wybrać te, którym warto nadać nowe życie:)))
Potrzebujemy:
- materiał (baza),
- bluzka z aplikacją (za mała, zniszczona),
- kawałek tasiemki,
- metalowe kółko,
- wata lub wkład do poduszek do wypełnienia,
- guziki i kawałek filcu do dekoracji,
- igła z nitką, nożyczki
Z materiału bazy - w tym przypadku granatowa bluza - obcinamy rękaw, żeby było mniej do szycia:))) Z bluzki wycinamy gotową aplikację z dinozaurem. Aplikację wykańczamy na brzegach, żeby się nie pruła. Przygotowujemy tasiemkę - wkładamy do niej metalowe kółko i delikatnie przeszywamy, żeby kółko nam nie latało. Bazę zszywamy na lewej stronie w dwóch miejscach. Pamiętajcie o pozostawieniu luki, dzięki której przewrócimy materiał na prawą stronę. Następnie wypełniamy watą i umieszczamy w otworze tasiemkę. Całość zaszywamy. Na wierzchu naszywamy aplikację i dekorujemy guziczkami i kwiatkiem z filcu (oczywiście jeśli chcecie:)
I tyle:))) Prawda, że to banalnie proste!
Pa, miłej zabawy przy szyciu Waszych breloczków.
sobota, 15 lutego 2014
Podwójna niespodzianka
Dzień dobry:)
Jakiś czas temu była u nas moja Siostra Asia. Przywiozła MNÓSTWO prezentów i... pieniądze na nowy rower dla mnie! Moi Rodzice, Dziadkowie i moja Chrzestna postanowili mi zrobić niesamowity prezent!!! Kasy było tyle, że kupiłabym dwa takie rowery:))) Oni są niesamowici:))) Wybrałam taki rower ze względu na błotniki i bagażnik. No i kolor - na zdjęciu w katalogu był CZERWONY!!! Tak, tak - ten jest buraczkowy, no cóż - jak to określiła moja koleżanka z pracy - widocznie pakował to jakiś facet:))) Bo dla nich istnieją tylko podstawowe barwy. Czerwony, różowy czy buraczkowy - to przecież wszystko jedno:)))
Rower kupiłam z dostawą do domu, bo nie było innej możliwości. Przyszła przeogromna paka a w środku - wszystkie części misternie zapakowane, każda osobno:))) Mój MąŻ poświęcił sporo czasu, żeby go złożyć i odpowiednio wszystko ustawić. Nie wspomnę ile się przy tym na wkurzał :)))) On z reguły nie przeklina a już w ogóle nie w domu a tu przy rowerku różności latały jak skowronki :))) Dobrze, że drzwi od kuchni, w której się męczył były zamknięta a Martusia w przedszkolu:))) Mamelek też nic nie słyszał:)))
Dziękuję moja KOCHANA RODZINKO za wspaniały prezent!!!!!
Pisałam Wam w poście "Noworoczne postanowienie i pradawna legenda" - o pewnym człowieku, który chodził od drzwi do drzwi oferując misternie zrobione stateczki. I wyobraźcie sobie, że moja Siostra gdy o tym przeczytała, to postanowiła mi zrobić niespodziankę. Przywiozła mi je!!!! Dziękuję:)))
Na koniec mam dla Was herbatkę z lawendą. Ma bardzo ciekawy smak i ułatwia zasypianie:)))
Pa, miłego weekendu)))
Jakiś czas temu była u nas moja Siostra Asia. Przywiozła MNÓSTWO prezentów i... pieniądze na nowy rower dla mnie! Moi Rodzice, Dziadkowie i moja Chrzestna postanowili mi zrobić niesamowity prezent!!! Kasy było tyle, że kupiłabym dwa takie rowery:))) Oni są niesamowici:))) Wybrałam taki rower ze względu na błotniki i bagażnik. No i kolor - na zdjęciu w katalogu był CZERWONY!!! Tak, tak - ten jest buraczkowy, no cóż - jak to określiła moja koleżanka z pracy - widocznie pakował to jakiś facet:))) Bo dla nich istnieją tylko podstawowe barwy. Czerwony, różowy czy buraczkowy - to przecież wszystko jedno:)))
Rower kupiłam z dostawą do domu, bo nie było innej możliwości. Przyszła przeogromna paka a w środku - wszystkie części misternie zapakowane, każda osobno:))) Mój MąŻ poświęcił sporo czasu, żeby go złożyć i odpowiednio wszystko ustawić. Nie wspomnę ile się przy tym na wkurzał :)))) On z reguły nie przeklina a już w ogóle nie w domu a tu przy rowerku różności latały jak skowronki :))) Dobrze, że drzwi od kuchni, w której się męczył były zamknięta a Martusia w przedszkolu:))) Mamelek też nic nie słyszał:)))
Dziękuję moja KOCHANA RODZINKO za wspaniały prezent!!!!!
Pisałam Wam w poście "Noworoczne postanowienie i pradawna legenda" - o pewnym człowieku, który chodził od drzwi do drzwi oferując misternie zrobione stateczki. I wyobraźcie sobie, że moja Siostra gdy o tym przeczytała, to postanowiła mi zrobić niespodziankę. Przywiozła mi je!!!! Dziękuję:)))
Na koniec mam dla Was herbatkę z lawendą. Ma bardzo ciekawy smak i ułatwia zasypianie:)))
Pa, miłego weekendu)))
czwartek, 13 lutego 2014
Emaliowane łupy i zaległa nagroda
Hej, hej
Ostatnio wpadły mi w oko emaliowane "absolutnie niezbędne" rzeczy - chlebak i apteczka. Nad kolorem chlebaka chwilkę się wahałam, bo kusił mnie mocno taki słodki różowy z niebieskim, ale nijak się miał do naszej kuchni:))) Stanęło na IVORY/CREAM (niepotrzebne skreślić:)
A te dwie rzeczy idealnie komponują się z wazonem, który ostatnio Wam pokazywałam (tym, w którym stały fioletowe tulipany od Klary:))) i jeszcze z kilkoma innymi, które zapewne kiedyś u mnie obejrzycie:))
Pod koniec października wzięłam udział w wyzwaniu Klubu Twórczych Mam pt. "Bukiet" i wygrałam moim przepiśnikiem. Wczoraj przyszła moja nagroda od Moniki (chabrowapanienka.blogspot.co.uk). Oto ona - różowa kosmetyczka z serduszkiem i przydasie:))) Dziękuję jeszcze raz:)
Ostatnio wpadły mi w oko emaliowane "absolutnie niezbędne" rzeczy - chlebak i apteczka. Nad kolorem chlebaka chwilkę się wahałam, bo kusił mnie mocno taki słodki różowy z niebieskim, ale nijak się miał do naszej kuchni:))) Stanęło na IVORY/CREAM (niepotrzebne skreślić:)
Chlebak jak chlebak, ale apteczka skradła moje serce!!! Do tego stopnia, że zanim zdążyłam dojść do domu, to już żałowałam, że wzięłam tylko jedną!!! Na drugi dzień poszłam - lipa:(( Wymiotło nawet tabliczkę z ceną!!! Ogłosiłam w pracy alarm bojowy - i poprosiłam koleżanki z dwóch sąsiadujących miasteczek, żeby się rozejrzały u siebie. Nadal lipa:((( Aż tu nagle po tygodniu oczom mym ukazał się przecudny widok - dostawa MOICH apteczek:))) "Medical box"(jak go ładnie tu nazywają) jest prawie w identycznym kolorze jak "Bread canister". Musicie mi uwierzyć na słowo, bo zdjęcia tego nie oddają:)
Pod koniec października wzięłam udział w wyzwaniu Klubu Twórczych Mam pt. "Bukiet" i wygrałam moim przepiśnikiem. Wczoraj przyszła moja nagroda od Moniki (chabrowapanienka.blogspot.co.uk). Oto ona - różowa kosmetyczka z serduszkiem i przydasie:))) Dziękuję jeszcze raz:)
Wszystkiego dobrego. Pa:)))
ps. czy Wy też lubicie emalie?
wtorek, 11 lutego 2014
Walentynkowe DIY
Witajcie:))
Dziś mam dla Was "małe co nieco" z serii "zrób to sam". W czasach kiedy jest wszystko i nie trzeba się z niczym wysilać, bo wystarczy "kupić i już" mnie kusi, żeby włożyć w coś trochę pracy i serca. Pomysł nie jest wielce oryginalny, ale nie mogłam się oprzeć jak zobaczyłam w sklepie te papierowe torebki:))) Są bardzo na topie, bo szary papier wrócił do łask - jeśli chodzi o pakowanie prezentów.
Zaczynamy:))
Przygotujcie: nożyczki, klej PVA, kreatywną gąbkę (ha - już wiem, że tak to się poprawnie nazywa:))) i papierowe torebki śniadaniowe/lunchowe:)))
Z kreatywnej gąbki wytnijcie pożądany kształt (dziś z racji zbliżających się Walentynek padło na serca:)) Ma być ich dużo i w dowolnym rozmiarze. Następnie przyklejcie je do papierowej torebki i gotowe!!!
Do środka włóżcie prezent lub po prostu "drugie śniadanie" dla Waszej ukochanej osoby. Na pewno będzie mu/jej miło gdy zobaczy Waszą niespodziankę w pracy:)))
Taką papierową torebkę na prezenty możemy wykorzystać przy dowolnej okazji. Kształ i rodzaj ozdób jest dowolny i tak różny, że pozostanie na zawsze tematem otwartm;)
Pa:))
Dziś mam dla Was "małe co nieco" z serii "zrób to sam". W czasach kiedy jest wszystko i nie trzeba się z niczym wysilać, bo wystarczy "kupić i już" mnie kusi, żeby włożyć w coś trochę pracy i serca. Pomysł nie jest wielce oryginalny, ale nie mogłam się oprzeć jak zobaczyłam w sklepie te papierowe torebki:))) Są bardzo na topie, bo szary papier wrócił do łask - jeśli chodzi o pakowanie prezentów.
Zaczynamy:))
Przygotujcie: nożyczki, klej PVA, kreatywną gąbkę (ha - już wiem, że tak to się poprawnie nazywa:))) i papierowe torebki śniadaniowe/lunchowe:)))
Z kreatywnej gąbki wytnijcie pożądany kształt (dziś z racji zbliżających się Walentynek padło na serca:)) Ma być ich dużo i w dowolnym rozmiarze. Następnie przyklejcie je do papierowej torebki i gotowe!!!
Do środka włóżcie prezent lub po prostu "drugie śniadanie" dla Waszej ukochanej osoby. Na pewno będzie mu/jej miło gdy zobaczy Waszą niespodziankę w pracy:)))
Taką papierową torebkę na prezenty możemy wykorzystać przy dowolnej okazji. Kształ i rodzaj ozdób jest dowolny i tak różny, że pozostanie na zawsze tematem otwartm;)
Pa:))
niedziela, 9 lutego 2014
Koń czy panna i simply food
Witajcie,
Rzecz się działa u mnie w pracy:))) Koleżanka powiedziała, że ostatnio słyszała audycję radiową, w której wypowiadano się na temat horoskopów i przepowiedni. Ten rok ma być według chińskiego kalendarza "rokiem konia" - pełen energii i bardzo szybki. Podobno ten, w którym się urodziłam też był spod tego znaku:)) Zaczęłyśmy rozmowę o horoskopach. Znajoma pyta mnie czy jestem spod znaku panny (bo coś tak jej się kojarzy jak kiedyś dawno temu o tym rozmawiałyśmy). Zaprzeczam, ale mówię, że moja Mama i mój MąŻ są spod tego znaku. Ona drąży temat dalej i pyta X, która z nami pracuje: "a Ty jesteś panna"? Na to X "nie, mężatka".
Wstawki Martusi:
Choróbsko rozpanoszyło się w naszym domu przez trzy tygodnie!!! Poprzytulało się do każdego po trochu i nie było siły na nic. Dlatego powstał tylko kolejny "przepiśnik" dla pewnej roześmianej, bardzo sympatycznej Asi:)))
Na świetnym blogu Magdy All things pretty (howshemakesit.blogspot.co.uk) znalazłam przepis na marchewkowo-owsiane ciasteczka. (Niech Was nie zmyli ten trop - to nie jest blog stricte kulinarny:))) A że jestem wielką fanką marchewkowego ciasta, to nie trzeba było mnie namawiać - skusiłam się. Oto one.
Pewnie jeszcze nie raz skorzystam z jej przepisów, bo tak jak i ona uwielbiam PROSTE i SMACZNE jedzenie:))) Większość moich przepisów, to są tzw. sprawdzone przepisy. Byłam u kogoś, coś mi zasmakowało i poprosiłam o przepis. Albo rozmawiamy z koleżankami w pracy i ktoraś się czymś pochwali. Praktycznie nie używam książek kucharskich (choć dostałam jedną na Gwiazdkę i pewnie się skuszę:)) Od niedawna szukam też coś w internecie, ale zazwyczaj i tak "przerabiam" daną recepturę. Kryteria wyboru są jasne: piękne zdjęcie i prosty przepis:)))) Bo co z tego, że przytaszczę ze sklepu tonę składnikow i spędzę w kuchni pięć godzin nad bajeczną potrawą!!! Potem, to nie będę już miała sił, żeby się nią delektować:))) Padnę z głową w talerzu:)))
Pa, miłej niedzielki:)))
Rzecz się działa u mnie w pracy:))) Koleżanka powiedziała, że ostatnio słyszała audycję radiową, w której wypowiadano się na temat horoskopów i przepowiedni. Ten rok ma być według chińskiego kalendarza "rokiem konia" - pełen energii i bardzo szybki. Podobno ten, w którym się urodziłam też był spod tego znaku:)) Zaczęłyśmy rozmowę o horoskopach. Znajoma pyta mnie czy jestem spod znaku panny (bo coś tak jej się kojarzy jak kiedyś dawno temu o tym rozmawiałyśmy). Zaprzeczam, ale mówię, że moja Mama i mój MąŻ są spod tego znaku. Ona drąży temat dalej i pyta X, która z nami pracuje: "a Ty jesteś panna"? Na to X "nie, mężatka".
Wstawki Martusi:
- robuła - brokuł
- Koziołek ma kołek - Koziołek Matołek (powiedziała tak tylko raz, ale padłam:)))
- na opipianie - na fortepianie
- fifki razem - wszyscy razem
Choróbsko rozpanoszyło się w naszym domu przez trzy tygodnie!!! Poprzytulało się do każdego po trochu i nie było siły na nic. Dlatego powstał tylko kolejny "przepiśnik" dla pewnej roześmianej, bardzo sympatycznej Asi:)))
Na świetnym blogu Magdy All things pretty (howshemakesit.blogspot.co.uk) znalazłam przepis na marchewkowo-owsiane ciasteczka. (Niech Was nie zmyli ten trop - to nie jest blog stricte kulinarny:))) A że jestem wielką fanką marchewkowego ciasta, to nie trzeba było mnie namawiać - skusiłam się. Oto one.
Pewnie jeszcze nie raz skorzystam z jej przepisów, bo tak jak i ona uwielbiam PROSTE i SMACZNE jedzenie:))) Większość moich przepisów, to są tzw. sprawdzone przepisy. Byłam u kogoś, coś mi zasmakowało i poprosiłam o przepis. Albo rozmawiamy z koleżankami w pracy i ktoraś się czymś pochwali. Praktycznie nie używam książek kucharskich (choć dostałam jedną na Gwiazdkę i pewnie się skuszę:)) Od niedawna szukam też coś w internecie, ale zazwyczaj i tak "przerabiam" daną recepturę. Kryteria wyboru są jasne: piękne zdjęcie i prosty przepis:)))) Bo co z tego, że przytaszczę ze sklepu tonę składnikow i spędzę w kuchni pięć godzin nad bajeczną potrawą!!! Potem, to nie będę już miała sił, żeby się nią delektować:))) Padnę z głową w talerzu:)))
Pa, miłej niedzielki:)))
środa, 5 lutego 2014
Rąbek tajemnicy i "pierdolinki"
Witajcie:))
Miecio uchylił rąbka tajemnicy. Całkiem przez przypadek. Zacznę od początku. Kiedy skończyli chrapać (tak, tak niepozorny Miecio chrapie niczym stary niedźwiedź a wątła Klara piłuje niczym rosły drwal ze stumilowego lasu:))) Anielica zawołała mnie na górę. Ja tam nie poszłam. Ja tam wpadłam niczym torpeda tratując po drodze kilka klocków, które Mamelek raczył ku własnej uciesze powyrzucać na schody. Wyhamowałam pod samymi drzwiami, poprawiłam rozwiany włos i jak gdyby nigdy nic weszłam do środka. Chwilę się zakotłowało a zmieszany Pan Pluszak Wędrowniś z niewinną miną próbował coś zakryć. Próbował, ale moje bystre oko dojrzało owo "coś". Z walizuni wystawały zdjęcia a niektóre nawet walały się po podłodze!!! Zrobiłam krok w ich stronę. Podniosłam to, które spadło najbliżej mojej nogi. Nie mogłam uwierzyć! Na fotce był Pan Mieczysław w jakimś sklepie, ale nie jako zwykły klient tylko... kasjer!!! Wyobrażacie to sobie - Pan Misio i supermarket?!?! A to ci nowina:))
Mieciulo wyjął zdjęcie z mojej ręki i uśmiechnął się:
- "Jakoś musiałem zarobić na kaucję dla Klary".
- "Jaką kaucję?!?! Gdzie?!?!?" - krzyknęłam oszołomiona wiadomością.
- "Aaaa, bo chcieli ją zatrzymać w kasynie w Los Angeles - zaczął spokojnie Miecio.
- Ktoś podrzucił jej do stołu fałszywe żetony, gdy zaczęła wygrywać. Zazdrość dopada wszędzie - westchnął. - Nie mogli znieść tego, że wygrywała trzynasty raz z rzędu - ciągnął swą opowieść. Podrzucili fałszywki i zawołali ochronę. Ta z kolei wezwała Policję. Resztę już znasz. Zatrudniłem się w pierwszym lepszym supermarkecie. - Ale wiesz co? - spytał nie czekając na odpowiedź. - To była fajna praca. Wyobraź sobie, że spotkałem tam moją kuzynę Odżo z Irlandii !!! Dasz wiarę! Ja i ona w Los Angeles w tym samym sklepie i w tym samym czasie!!!"
Na chwilę zamilkł i pochylił się nad stertą fotek. Wygrzebał jedną z nich i mi podał.
"Zjazd Rodzinny u wujka Leona" - powiedział z dumą.
- "Załapałeś się na zjazd rodzinny"?!? - spytałam zdumiona. - "Ty to masz fart" - dorzuciłam z podziwem.
- "Jaki tam fart" - żachnął się Miecio. - Zrobili go specjalnie dla mnie. To znaczy dla nas - poprawił się szybciutko. Dawno się nie widzieliśmy a poza tym każdy był ciekaw co to za Anioł z tej Klary".
Ładny mi Anioł - pomyślałam. O mało co nie skończyłaby w pudle!"
Naszą rozmowę przerwała rozanielona Klara.
- "Zapraszam na podwieczorek".
Cóż było robić. Człowiek rad nie rad musiał schować dalsze pytania do kieszeni i udać się do dużego pokoju gdzie kusiło ciacho. Mnie zachęcać nie trzeba było:))
- O, moje ulubione kwiaty. - Pamiętałaś - rozczuliłam się spoglądając na tulipany. - I w tym obłędnym kolorze!!!
Nic dziwnego - pomyślałam, że Mieciu gotów był pracować w nieznanym LA, żeby tylko uchronić takiego Anioła:)))
ps. Na koniec perełka z mojej pracy. Rozmawiałam ostatnio z koleżanką Słowaczką na temat przygotowań do jej ślubu (w Polsce z Polakiem:). Mówiła, że już dużo ma załatwione, ale zostały jeszcze takie "pierdolinki":))) Czyż to nie cudne słowo:)) Ja byłam zachwycona:))) Pa i nie zawracajcie sobie głowy pierdolinkami. Nie warto!
Miecio uchylił rąbka tajemnicy. Całkiem przez przypadek. Zacznę od początku. Kiedy skończyli chrapać (tak, tak niepozorny Miecio chrapie niczym stary niedźwiedź a wątła Klara piłuje niczym rosły drwal ze stumilowego lasu:))) Anielica zawołała mnie na górę. Ja tam nie poszłam. Ja tam wpadłam niczym torpeda tratując po drodze kilka klocków, które Mamelek raczył ku własnej uciesze powyrzucać na schody. Wyhamowałam pod samymi drzwiami, poprawiłam rozwiany włos i jak gdyby nigdy nic weszłam do środka. Chwilę się zakotłowało a zmieszany Pan Pluszak Wędrowniś z niewinną miną próbował coś zakryć. Próbował, ale moje bystre oko dojrzało owo "coś". Z walizuni wystawały zdjęcia a niektóre nawet walały się po podłodze!!! Zrobiłam krok w ich stronę. Podniosłam to, które spadło najbliżej mojej nogi. Nie mogłam uwierzyć! Na fotce był Pan Mieczysław w jakimś sklepie, ale nie jako zwykły klient tylko... kasjer!!! Wyobrażacie to sobie - Pan Misio i supermarket?!?! A to ci nowina:))
Mieciulo wyjął zdjęcie z mojej ręki i uśmiechnął się:
- "Jakoś musiałem zarobić na kaucję dla Klary".
- "Jaką kaucję?!?! Gdzie?!?!?" - krzyknęłam oszołomiona wiadomością.
- "Aaaa, bo chcieli ją zatrzymać w kasynie w Los Angeles - zaczął spokojnie Miecio.
- Ktoś podrzucił jej do stołu fałszywe żetony, gdy zaczęła wygrywać. Zazdrość dopada wszędzie - westchnął. - Nie mogli znieść tego, że wygrywała trzynasty raz z rzędu - ciągnął swą opowieść. Podrzucili fałszywki i zawołali ochronę. Ta z kolei wezwała Policję. Resztę już znasz. Zatrudniłem się w pierwszym lepszym supermarkecie. - Ale wiesz co? - spytał nie czekając na odpowiedź. - To była fajna praca. Wyobraź sobie, że spotkałem tam moją kuzynę Odżo z Irlandii !!! Dasz wiarę! Ja i ona w Los Angeles w tym samym sklepie i w tym samym czasie!!!"
Na chwilę zamilkł i pochylił się nad stertą fotek. Wygrzebał jedną z nich i mi podał.
"Zjazd Rodzinny u wujka Leona" - powiedział z dumą.
- "Załapałeś się na zjazd rodzinny"?!? - spytałam zdumiona. - "Ty to masz fart" - dorzuciłam z podziwem.
- "Jaki tam fart" - żachnął się Miecio. - Zrobili go specjalnie dla mnie. To znaczy dla nas - poprawił się szybciutko. Dawno się nie widzieliśmy a poza tym każdy był ciekaw co to za Anioł z tej Klary".
Ładny mi Anioł - pomyślałam. O mało co nie skończyłaby w pudle!"
Naszą rozmowę przerwała rozanielona Klara.
- "Zapraszam na podwieczorek".
Cóż było robić. Człowiek rad nie rad musiał schować dalsze pytania do kieszeni i udać się do dużego pokoju gdzie kusiło ciacho. Mnie zachęcać nie trzeba było:))
- O, moje ulubione kwiaty. - Pamiętałaś - rozczuliłam się spoglądając na tulipany. - I w tym obłędnym kolorze!!!
Nic dziwnego - pomyślałam, że Mieciu gotów był pracować w nieznanym LA, żeby tylko uchronić takiego Anioła:)))
ps. Na koniec perełka z mojej pracy. Rozmawiałam ostatnio z koleżanką Słowaczką na temat przygotowań do jej ślubu (w Polsce z Polakiem:). Mówiła, że już dużo ma załatwione, ale zostały jeszcze takie "pierdolinki":))) Czyż to nie cudne słowo:)) Ja byłam zachwycona:))) Pa i nie zawracajcie sobie głowy pierdolinkami. Nie warto!
sobota, 1 lutego 2014
Poranny łomot i dziwna walizka
Hej, hej:))
Obudziło nas łomotanie do drzwi. Tak, tak. Nie zwykłe pukanie, ale właśnie donośne łomotanie!!! Z resztkami snu pod powiekami, z rozmierzwionym włosem i lekkim niepokojem zeszłam na dół. Ostrożnie uchyliłam drzwi a tam - Mieciu z Klarą!!!
A żeby być bardziej precyzyjną - Mieciu z DZIWNĄ czapką, Klara z DZIWNĄ miną a przed nimi DZIWNA walizka...
Zgarnęłam ich szybko do środka, bo choć dziś wyjątkowo nie pada, to mimo wszystko jest zimno. Uściskom i powitaniom nie było końca:))) Ależ się za sobą stęskniliśmy!!! Zżerała mnie ciekawość co robili na wyprawie, ale wiedziałam, że muszę dać im odpocząć. Usiedliśmy przy "Domowym 3 Bit", który doskonale pasował na taką powitalną ucztę i zaczęłam pytać.
Byli bardzo zmęczeni, więc po słodkościach postanowili pójść się nieco zdrzemnąć (dla ciekawskich informacja - do dwóch różnych pokojów:))) Zabrali ze sobą walizkę, którą zresztą przez cały czas nie spuszczali z oczu. A ja zostałam z moimi pytaniami. Ciekawe, co też za tajemnicę przywieźli ze sobą i gdzie jest Miecia auto?!?!
Pa:)) Ależ zapowiada się fajny dzień!!!
Obudziło nas łomotanie do drzwi. Tak, tak. Nie zwykłe pukanie, ale właśnie donośne łomotanie!!! Z resztkami snu pod powiekami, z rozmierzwionym włosem i lekkim niepokojem zeszłam na dół. Ostrożnie uchyliłam drzwi a tam - Mieciu z Klarą!!!
A żeby być bardziej precyzyjną - Mieciu z DZIWNĄ czapką, Klara z DZIWNĄ miną a przed nimi DZIWNA walizka...
Zgarnęłam ich szybko do środka, bo choć dziś wyjątkowo nie pada, to mimo wszystko jest zimno. Uściskom i powitaniom nie było końca:))) Ależ się za sobą stęskniliśmy!!! Zżerała mnie ciekawość co robili na wyprawie, ale wiedziałam, że muszę dać im odpocząć. Usiedliśmy przy "Domowym 3 Bit", który doskonale pasował na taką powitalną ucztę i zaczęłam pytać.
Byli bardzo zmęczeni, więc po słodkościach postanowili pójść się nieco zdrzemnąć (dla ciekawskich informacja - do dwóch różnych pokojów:))) Zabrali ze sobą walizkę, którą zresztą przez cały czas nie spuszczali z oczu. A ja zostałam z moimi pytaniami. Ciekawe, co też za tajemnicę przywieźli ze sobą i gdzie jest Miecia auto?!?!
Pa:)) Ależ zapowiada się fajny dzień!!!