Witajcie:)
Za nami pierwszy wakacyjny tydzień:) Od poniedziałku do piątku byliśmy na "karawanach" czyli w tzw. domkach holenderskich (jak to się nazywa w PL).
Byliśmy na takich wakacjach nad polskim morzem... dziesięć lat temu:)
Bardzo miło zaskoczył mnie wygląd tych domków w środku. Zdecydowanie lepszy standard niż tych w PL a dokładniej rzecz ujmując - były niemalże nowe! Lepiej się prezentowały niż na stronie, gdzie rezerwowaliśmy miejsca:))
Salon, dwie sypialnie - w tym nasza z osobną toaletą, łazienka z WC, aneks kuchenny z pełnym wyposażeniem. Były nawet... kaloryfery:))
Na miejscu basen, salon gier, restauracja, bar, sklep, boisko do gry w koszykówkę, dwa place zabaw, codzienne animacje dla dzieci (ale z tego, to akurat nie korzystaliśmy:) wypożyczalnia poczwórnych rowerów i Segway (takich jakby deskorolek elektrycznych). Wieczorem bingo i jakieś muzyczne atrakcje.
Wrzucam kilka fotek z pobytu.
Latarnia morska z plaży w Harwich.
I jak zawsze nie mogłam przejść obojętnie obok tych plażowych domków.
"Beach hut" czyli plażowa chatka. Jak dla mnie nieodgadniony fenomen. Kosztuje miliony monet a właściwie jest niewielkim pomieszczeniem, gdzie można się przebrać i przechować plażowe akcesoria typu leżaki.
Te które są bardzo blisko plaży... zazwyczaj służą do "przesiadywania" przed nimi. Serio! Ludzie mają trzy kroki na piasek a wolą siedzieć na krzesełkach przy tej budzie:))
W takiej ilości jak tutaj jeszcze ich nie widziałam!!! Były w podwójnych rzędach i ciągnęły się niesamowicie daleko. Każdy inny, każdy pomalowany według gustu właściciela.
Dodam, że ilość domków, które tu Wam przedstawiam to tylko tyci wycinek całości:)
A w drodze na wieżę widokową "Naze tower" wypatrzyłam taką wyjątkową bibliotekę! Aż poprosiłam MęŻa by się zatrzymać bym mogła uwiecznić to na zdjęciu:)
Mieliśmy fantastyczną pogodę aż do piątku. W ten dzień musieliśmy opuścić caravan o 10:00. A nasze następne wakacyjne miejsce było oddalone tylko o pół godziny drogi. Zaczęło padać ok. 11:45. (Tym razem wybraliśmy hotel. Tam już byliśmy umówieni z innymi znajomymi). Zaopatrzeni w parasole, kurtki przeciwdeszczowe oraz kalosze (to ja) udaliśmy się na późny obiad do pubu (w końcu otwarte!). Później zajęcia w podgrupach:) Dorośli osobno i dzieci osobno.
Na drugi dzień zaraz po śniadaniu pojechaliśmy na naszą ulubioną plażę i tam po leciutkich porannych chmurkach nastąpił kolejny upalny dzień.
Po plażowaniu udaliśmy się jeszcze do wesołego miasteczka:)
Trzeci dzień też spędziliśmy na plaży. Po południu wracaliśmy do domu. Wieczorkiem jeszcze zdążyliśmy pójść na polską mszę w miasteczku obok i przygotować się mentalnie do poniedziałku:))
Jechałam pełna obaw o pogodę, bo w naszym W. zapowiadali upały a tam tylko 15, 16 stopni. Na szczęście obawy się nie potwierdziły.
Ufff. To tyle na dziś:) Dobrego dnia. Paaa:)