Witajcie:)
Mało rzeczy drażni mnie tak jak puste obietnice. Nie obiecuję rzeczy, których nie jestem w stanie dotrzymać. Wolę asekuracyjne - SPRÓBUJĘ. Ludzie różnie na to reagują:)
Idąc tym tropem zżerały mnie cholerne wyrzuty sumienia. OBIECAŁAM uszyć Siostrze lalkę. No było to już jakiś czas temu. Wstyd się przyznać, ale totalnie nie mogłam się zmobilizować. Za każdym wyjazdem do PL wyrzuty sumienia podpełzały do gardła niczym ślimak do pomidora!
Aż wreszcie mnie naszło (o tym jak mnie nachodzi już pisałam:)
Panie, Panowie - Ryszard Hipster. Miał być Aniołem, ale w dzisiejszych czasach skrzydła okazały się zbyt kłopotliwe i pozostała tylko aplikacja na iPadzie pod wdzięczną nazwą "Anioł Stróż".
A wszystko zaczęło się jak uszyłam anielicę Klarę TU. Siostrze się tak spodobała, że zamówiła sobie "męską wersję".
Rysiu miał być prezentem w 2014 roku a że mamy 2015 - cóż, czas tak szybko płynie:)))
Uszyłam go w całości ręcznie bez jakiegokolwiek wzoru (co widać:) Spodnie i bluzę można zdjąć. Koszula jest zapinana na dwa guziki.
Najlepiej robiło mi się włosy i wszelkie detale - baczki, okulary, zarost i iPad (który jest przyczepiony do ręki na "rzepa", więc czasami Rysiu się z nim rozstaje:))
Ze zmierzwionym włosem Ryszard szaleje muzycznie;) Oczywiście iPad w zasięgu ręki. I wiecie co? To nie jest post sponsorowany, choć firma Apple powinna wziąć to po uwagę;)
I baki zwane "pekaesami" w pełnej krasie:)
Tu już obydwoje na krótko przed rozstaniem. Mała wycieczka rowerowa.
Rysiu nie doczekał się "obuFia". Szewskiego zacięcia nie starczyło na tę część garderoby.
(Co najwyżej mogę pisać o tzw.szewskiej pasji, która mnie chwilami dopadała, bo nie wszystko szło zgodnie z planem:) Poświęciłam mu tyle godzin, że polubiłam chłopinę na AMEN:)
A to, że idealny nie jest? Cóż, podobno ideałów nie ma:)))
Uff, obietnica spełniona!
Miłego dnia, pa:)
środa, 21 października 2015
sobota, 17 października 2015
Nic nie kosztuje:)
Witajcie:)
Stała się rzecz przedziwna - strasznie, ale to strasznie zaczęły podobać mi się wszelkie brązy i pomarańcze we wnętrzu. Drewno i prostota.
Normalnie jakaś zmiana na jesień. Sklepy kuszą dodatkami a ja... jestem twarda!!! Nie kupuję nic:)))
Wszelkie dekoracje powstają z przyniesionych ze spaceru skarbów.
Jeszcze na starym domku mieliśmy drewniane (khy,khy no PRAWIE drewniane:) ramki. Dobrze, że je zostawiłam nienaruszone. Teraz stanowią bazę do moich jesiennych poczynań:)
Dziś pokusiłam się o róże z liści - prościzna:)
Ot dekoracje, które nic nie kosztują a cieszą oko.
Pozostając w konwencji nie wydawania pieniędzy. Przez jeden wieczór mieliśmy niezłą zabawę z kartonami. Najpierw w ruch poszły flamastry a później powstał domek z oknami.
Drugi karton został w całości obklejony modelami/modelkami z katalogu:) Ubaw przedni, bo co jak co, ale klej to my lubimy. Mama tylko musi popracować nad formą, bo nie nadążała wycinać dla Maluchów:)
***
A na koniec tekst z pracy.
W poniedziałek mój manager mówi do mnie, że będzie dziś bardzo dużo pracy. Ja z uśmiechem wykonałam gest "jedzie mi tu czołg" (pokazując naciągniętą dolną powiekę:) bo co jak co, ale z pracą to u nas ostatnio bardzo kiepsko.
Oczywiście miałam rację. Była lipa.
Przychodzę we wtorek i ze zdziwieniem stwierdzam, że szykuje się dużo pracy.
Podchodzę do managera i mówię:
- Mówiłeś wczoraj, że będzie dużo pracy a to DZIŚ jest dużo pracy. Fiu, fiu.
Na to on:
- Tylko fiu.
Padłam:)
***
Wszystkiego dobrego dla Was:)) Ściskam jesiennie acz ciepło:) Pa!
Stała się rzecz przedziwna - strasznie, ale to strasznie zaczęły podobać mi się wszelkie brązy i pomarańcze we wnętrzu. Drewno i prostota.
Normalnie jakaś zmiana na jesień. Sklepy kuszą dodatkami a ja... jestem twarda!!! Nie kupuję nic:)))
Wszelkie dekoracje powstają z przyniesionych ze spaceru skarbów.
Jeszcze na starym domku mieliśmy drewniane (khy,khy no PRAWIE drewniane:) ramki. Dobrze, że je zostawiłam nienaruszone. Teraz stanowią bazę do moich jesiennych poczynań:)
Dziś pokusiłam się o róże z liści - prościzna:)
Ot dekoracje, które nic nie kosztują a cieszą oko.
Powstał też wianek z szyszek, którym nie mogłam się oprzeć i których zbierałam całe tony:)) Zaopatrzyłam niemalże pół przedszkola, do którego chodziła wówczas Martusia i jeszcze zostało coś dla nas.
Drugi karton został w całości obklejony modelami/modelkami z katalogu:) Ubaw przedni, bo co jak co, ale klej to my lubimy. Mama tylko musi popracować nad formą, bo nie nadążała wycinać dla Maluchów:)
***
A na koniec tekst z pracy.
W poniedziałek mój manager mówi do mnie, że będzie dziś bardzo dużo pracy. Ja z uśmiechem wykonałam gest "jedzie mi tu czołg" (pokazując naciągniętą dolną powiekę:) bo co jak co, ale z pracą to u nas ostatnio bardzo kiepsko.
Oczywiście miałam rację. Była lipa.
Przychodzę we wtorek i ze zdziwieniem stwierdzam, że szykuje się dużo pracy.
Podchodzę do managera i mówię:
- Mówiłeś wczoraj, że będzie dużo pracy a to DZIŚ jest dużo pracy. Fiu, fiu.
Na to on:
- Tylko fiu.
Padłam:)
***
Wszystkiego dobrego dla Was:)) Ściskam jesiennie acz ciepło:) Pa!
poniedziałek, 12 października 2015
Filcowe dekoracje kuchenne:)
Witajcie:)
Zacznę od niepozornego acz przepysznego deserku podpatrzonego w reklamie "Tesco" :) W oryginale był przyrządzony na grillu a mój w piekarniku. I tam były brzoskwinie - a że zamiast "welurowych owoców" wolę gładkie to wybrałam nektarynki. Panie, panowie:
Zabójcze nektarynki:)
***
Kilka słów z "mamelkowego słownika" (LITERKA "P")
- "pacielina" - plastelina
- "pindonki" - pomidorki (to już może Wam pisałam, ale pamięć zawodzi;)
- "poduszeka" - poduszka
***
Koleżanka poprosiła mnie o "udekorowanie" słoików do jej kuchni. Wytyczne: kolory - czerwony, czarny i biały. Hmmm. Wytargałam czerwony len, przyszykowałam odpowiedni kawałek i odpaliłam maszynę do szycia - i co? I Gucio! Maszyna się zbiesiła a ja musiałam wykombinować coś innego:) Jedynym materiałem, którym dysponowałam a który się nie "siepie" i nie trzeba go szyć był cieniutki filc.
To już moja wersja:) Kapturki i etykietki zdejmowane.
Mam nadzieję, że sprostałam oczekiwaniom:)
Ciekawa jestem - dekorujecie słoiki czy nie przywiązujecie do tego wagi?
Miłego dnia, pa:)
***
Zacznę od niepozornego acz przepysznego deserku podpatrzonego w reklamie "Tesco" :) W oryginale był przyrządzony na grillu a mój w piekarniku. I tam były brzoskwinie - a że zamiast "welurowych owoców" wolę gładkie to wybrałam nektarynki. Panie, panowie:
Zabójcze nektarynki:)
***
Kilka słów z "mamelkowego słownika" (LITERKA "P")
- "pacielina" - plastelina
- "pindonki" - pomidorki (to już może Wam pisałam, ale pamięć zawodzi;)
- "poduszeka" - poduszka
***
Koleżanka poprosiła mnie o "udekorowanie" słoików do jej kuchni. Wytyczne: kolory - czerwony, czarny i biały. Hmmm. Wytargałam czerwony len, przyszykowałam odpowiedni kawałek i odpaliłam maszynę do szycia - i co? I Gucio! Maszyna się zbiesiła a ja musiałam wykombinować coś innego:) Jedynym materiałem, którym dysponowałam a który się nie "siepie" i nie trzeba go szyć był cieniutki filc.
To już moja wersja:) Kapturki i etykietki zdejmowane.
Mam nadzieję, że sprostałam oczekiwaniom:)
Ciekawa jestem - dekorujecie słoiki czy nie przywiązujecie do tego wagi?
Miłego dnia, pa:)
***
środa, 7 października 2015
Tym razem abaŻUR:)
Witajcie:)
To, że mamy w salonie stoliczek (z bogatą historią:) to już wiecie. Przyszedł czas na lampkę. Najprościej oczywiście można by było pójść do pierwszego lepszego sklepu i nabyć drogą kupna rzeczoną lampę. Hmm, prosto i bez problemów:) Szkopuł w tym, że na strychu mamy już kilka zapomnianych lamp.
Niczym Pomysłowy Dobromir postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce i efekt tego taki:))
W salonie króluje kolor szary (ściany, sofa, fotel i stoliczek) oraz bardzo ciemny brąz (dywan, stolik pod telewizor i regał na książki). Dodatki są w bieli (ramki zdjęć, doniczki oraz ciut mięty i delikatnego różu).
Dlatego stwierdziłam, że z całego bogactwa inwentarza wybiorę ciemnobrązową prostokątną lampę z eko skóry.
Abażury (które nie przetrwały w całości ostatniej przeprowadzki) miałam trzy, więc naiwnie sądziłam, że podstawę już mam. Myliłam się i to bardzo! Okazało się, że żadnego z nich już nie mogę wykorzystać w zamierzonym celu. Każdy z nich bazował na sztywnym materiale zakończonym drutami. Gdy tylko usunęłam materiał, druciki nie miały na czym się trzymać. No niby logiczne:)) Stwierdziłam, że muszę zaopatrzyć się w STARY abażur, bo te były inaczej konstruowane (miały po bokach dwa druciki, które przytrzymywały całość).
Pierwszy wypad do "charity shop" zakończył się sukcesem. Upolowałam upragniony przedmiot za nieprzyzwoitą wręcz cenę... 10 pensów:)))
(Pani spytała czy zapakować. Powiedziałam, że owszem, bo nie chciałam paradować przez pół miasta z takim cudem. Pani do mnie - 10 pensów - i tym oto sposobem stałam się szczęśliwą posiadaczką reklamówki, która kosztowała tyle, co sam abażur:)))
Z domowych zasobów wytargałam koszulę, którą zresztą też kiedyś nabyłam w tym samym sklepie w celach krawieckich. Delikatny róż, to było dokładnie to, co potrzebowałam:)
Cała zabawa polega na odpowiednim upięciu materiału. Reszta to już pikuś. Pan Pikuś:)
Bawiłam się całkiem dobrze. Wszystko obszyłam ręcznie, więc trochę mi to zajęło. Teraz czekamy TYLKO na kolegę elektryka, który zrobi nam kontakt za fotelem:))
wersja A)
zapalona lampka podłączona do mega przedłużacza:)
wersja B)
zgaszona lampka
wersja C)
z kocurkami
To tyle na dziś:) Miłego dnia:) Pa!
ps. Lubicie takie przeróbki?
To, że mamy w salonie stoliczek (z bogatą historią:) to już wiecie. Przyszedł czas na lampkę. Najprościej oczywiście można by było pójść do pierwszego lepszego sklepu i nabyć drogą kupna rzeczoną lampę. Hmm, prosto i bez problemów:) Szkopuł w tym, że na strychu mamy już kilka zapomnianych lamp.
Niczym Pomysłowy Dobromir postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce i efekt tego taki:))
W salonie króluje kolor szary (ściany, sofa, fotel i stoliczek) oraz bardzo ciemny brąz (dywan, stolik pod telewizor i regał na książki). Dodatki są w bieli (ramki zdjęć, doniczki oraz ciut mięty i delikatnego różu).
Dlatego stwierdziłam, że z całego bogactwa inwentarza wybiorę ciemnobrązową prostokątną lampę z eko skóry.
Abażury (które nie przetrwały w całości ostatniej przeprowadzki) miałam trzy, więc naiwnie sądziłam, że podstawę już mam. Myliłam się i to bardzo! Okazało się, że żadnego z nich już nie mogę wykorzystać w zamierzonym celu. Każdy z nich bazował na sztywnym materiale zakończonym drutami. Gdy tylko usunęłam materiał, druciki nie miały na czym się trzymać. No niby logiczne:)) Stwierdziłam, że muszę zaopatrzyć się w STARY abażur, bo te były inaczej konstruowane (miały po bokach dwa druciki, które przytrzymywały całość).
Pierwszy wypad do "charity shop" zakończył się sukcesem. Upolowałam upragniony przedmiot za nieprzyzwoitą wręcz cenę... 10 pensów:)))
(Pani spytała czy zapakować. Powiedziałam, że owszem, bo nie chciałam paradować przez pół miasta z takim cudem. Pani do mnie - 10 pensów - i tym oto sposobem stałam się szczęśliwą posiadaczką reklamówki, która kosztowała tyle, co sam abażur:)))
Z domowych zasobów wytargałam koszulę, którą zresztą też kiedyś nabyłam w tym samym sklepie w celach krawieckich. Delikatny róż, to było dokładnie to, co potrzebowałam:)
Cała zabawa polega na odpowiednim upięciu materiału. Reszta to już pikuś. Pan Pikuś:)
Bawiłam się całkiem dobrze. Wszystko obszyłam ręcznie, więc trochę mi to zajęło. Teraz czekamy TYLKO na kolegę elektryka, który zrobi nam kontakt za fotelem:))
wersja A)
zapalona lampka podłączona do mega przedłużacza:)
wersja B)
zgaszona lampka
wersja C)
z kocurkami
To tyle na dziś:) Miłego dnia:) Pa!
ps. Lubicie takie przeróbki?
niedziela, 4 października 2015
Remontem Mamelkowo stoi:)
Witajcie:)
Kolejny raz porwaliśmy się na remont. A właściwie tyci remoncik. Tym razem padło na przedpokoje i klatkę schodową (lub jak Ty to sobie nazwiesz Drogi Czytelniku:)
Od momentu przeprowadzki w tym miejscu malowaliśmy tylko sufit i została położona nowa podłoga. Teraz wzięliśmy się za remont - tj. malowanie ścian i położenie kilku pasków tapety.
Farbę kupiliśmy już chyba pół roku temu. MąŻ chciał odcień żółci. To ma:) Wiedziałam, że żółty będzie się dobrze komponował z szarym salonem, więc nie było problemu.
Potrzebowaliśmy długiej drabiny, bo klatka schodowa jak to w piętrowym domu - jest dość wysoka. Gdy MąŻ pojechał pożyczyć drabinę (J&D DZIĘKUJEMY:))) to ja wpadłam na genialny pomysł, że wystawię mój stoliczek (o którym pisałam w ostatnim poście) na dwór, bo jeszcze ciut zalatywał farbą. Jak pomyślałam tak też zrobiłam. Po chwili MąŻ był z powrotem. Trochę się zdziwiłam, że przywiózł tylko pojedynczą drabinę, na którą natknęłam się w kuchni.
- A nie chciałeś przywieść tej podwójnej? - pytam zdziwiona.
- To jest właśnie ta - odpowiada MąŻ.
- To gdzie druga część? - pytam jeszcze nie przeczuwając NIC złego.
- Przerzuciłem za bramkę - wyjaśnia MąŻ.
Wybiegłam do bramki w lekuchnej panice. Tak, tak dobrze się domyślasz mój Drogi Bystry Czytelniku. MąŻ nie mając pojęcia o tym, że ja wpadłam na GENIALNY pomysł wystawienia stoliczka na zewnątrz - przerzucił drabinę IDEALNIE w jego stronę:)) Omsknął się bidula na ziemię i nabył kilka wgnieceń! Maleńka "k..." cisnęła mi się na usta - ale że były to moje urodziny a poza tym wiem, że było to niechcący, to po prostu przemalowałam go KOLEJNY raz i tyle:)))
A to mój patent na oparcie drabiny na czystą ścianę. Stare (czyste:) skarpetki idealnie się do tego nadają:))
Wybór tapety, to była chwila. Wpadła mi już w oko kiedyś. Nie byłam tylko pewna reakcji współmałżonka:) W końcu nie każdy jest gotowy mieć ptaszki-sraszki w domu:))) Pokazałam więc dwie różne rolki - stonowaną beżowo-brązową z motywem retro podróży (stare walizki, mapy, rower i zabytkowe auto) oraz tę. O dziwo MąŻ bez mrugnięcia okiem powiedział, że woli tę bardziej wyrazistą.
To tyle na dziś:) Miłego dnia:)
Kolejny raz porwaliśmy się na remont. A właściwie tyci remoncik. Tym razem padło na przedpokoje i klatkę schodową (lub jak Ty to sobie nazwiesz Drogi Czytelniku:)
Od momentu przeprowadzki w tym miejscu malowaliśmy tylko sufit i została położona nowa podłoga. Teraz wzięliśmy się za remont - tj. malowanie ścian i położenie kilku pasków tapety.
Farbę kupiliśmy już chyba pół roku temu. MąŻ chciał odcień żółci. To ma:) Wiedziałam, że żółty będzie się dobrze komponował z szarym salonem, więc nie było problemu.
Potrzebowaliśmy długiej drabiny, bo klatka schodowa jak to w piętrowym domu - jest dość wysoka. Gdy MąŻ pojechał pożyczyć drabinę (J&D DZIĘKUJEMY:))) to ja wpadłam na genialny pomysł, że wystawię mój stoliczek (o którym pisałam w ostatnim poście) na dwór, bo jeszcze ciut zalatywał farbą. Jak pomyślałam tak też zrobiłam. Po chwili MąŻ był z powrotem. Trochę się zdziwiłam, że przywiózł tylko pojedynczą drabinę, na którą natknęłam się w kuchni.
- A nie chciałeś przywieść tej podwójnej? - pytam zdziwiona.
- To jest właśnie ta - odpowiada MąŻ.
- To gdzie druga część? - pytam jeszcze nie przeczuwając NIC złego.
- Przerzuciłem za bramkę - wyjaśnia MąŻ.
Wybiegłam do bramki w lekuchnej panice. Tak, tak dobrze się domyślasz mój Drogi Bystry Czytelniku. MąŻ nie mając pojęcia o tym, że ja wpadłam na GENIALNY pomysł wystawienia stoliczka na zewnątrz - przerzucił drabinę IDEALNIE w jego stronę:)) Omsknął się bidula na ziemię i nabył kilka wgnieceń! Maleńka "k..." cisnęła mi się na usta - ale że były to moje urodziny a poza tym wiem, że było to niechcący, to po prostu przemalowałam go KOLEJNY raz i tyle:)))
A to mój patent na oparcie drabiny na czystą ścianę. Stare (czyste:) skarpetki idealnie się do tego nadają:))
Wybór tapety, to była chwila. Wpadła mi już w oko kiedyś. Nie byłam tylko pewna reakcji współmałżonka:) W końcu nie każdy jest gotowy mieć ptaszki-sraszki w domu:))) Pokazałam więc dwie różne rolki - stonowaną beżowo-brązową z motywem retro podróży (stare walizki, mapy, rower i zabytkowe auto) oraz tę. O dziwo MąŻ bez mrugnięcia okiem powiedział, że woli tę bardziej wyrazistą.
Do tego mamy jeszcze pudełka z ptaszkami i komplet jak ta lala:))
To tyle na dziś:) Miłego dnia:)
czwartek, 1 października 2015
Drugi żywot szaraczka:)
Witajcie:)
Marzenia co do kolejnych zmian w salonie doszły do skutku:)) Wymarzony fotel stanął na swoim miejscu. Cudny popielaty kolor i ten babciny kształt!!! Mamelek go uwielbia:))
Ale ten post nie będzie o fotelu.
Ten post będzie o stoliczku. Po wyniesieniu z salonu poprzednich mebli z mega podłokietnikami (które pełniły często rolę blatu) okazało się, że brakuje czegoś, gdzie można by było postawić choćby kubek z kawą.
Przejrzałam internet poszukując czegoś niewielkiego acz wysokiego i czegoś co ma w sobie to coś. Nic mnie jednak nie chwyciło za serce.
Któregoś dnia po odprowadzeniu córci do szkoły wypuściłam się z synusiem "na miasto". Poczułam nieodpartą potrzebę wstąpienia do charity shop w bliżej nieokreślonym celu. I już, już miałam wychodzić gdy natknęłam się na ten stoliczek! Toż to wypisz wymaluj rozmiar, który potrzebowałam:) Kolor oczywiście nie ten tego, ale to przecież nie problem. Chwila namysłu (li i jedynie w kwestii transportu - czyli czy załaduję go na wózek tak, by Mamelek dotarł do domu cało i zdrowo:)
No i ta szalona cena - 5 funtów:)))
Tak wyglądał.
To fotka zrobiona już w trakcie pracy. Nadal korzystałam z pożyczonej szlifierki. Cóż to za niesamowity sprzęt. Papierem ściernym bym się zajechała na bank:)
Odkręciłam też zbyteczne "rączki" a dziurki po nich uzupełniłam specjalnym wypełniaczem do drewna.
Praca zaiste relaksująca. Polecam!!!
Teraz już mam niepowtarzalny, jedyny taki na świecie stoliczek:)
A że jutro mam urodzinki (nie, żebym się chwaliła - hi,hi:))) To kupiłam sobie swoją własną szlifierkę:)))
I tym optymistycznym akcentem żegnam Was baardzo serdecznie. Pa:)) Miłego dnia:)
Marzenia co do kolejnych zmian w salonie doszły do skutku:)) Wymarzony fotel stanął na swoim miejscu. Cudny popielaty kolor i ten babciny kształt!!! Mamelek go uwielbia:))
Ale ten post nie będzie o fotelu.
Ten post będzie o stoliczku. Po wyniesieniu z salonu poprzednich mebli z mega podłokietnikami (które pełniły często rolę blatu) okazało się, że brakuje czegoś, gdzie można by było postawić choćby kubek z kawą.
Przejrzałam internet poszukując czegoś niewielkiego acz wysokiego i czegoś co ma w sobie to coś. Nic mnie jednak nie chwyciło za serce.
Któregoś dnia po odprowadzeniu córci do szkoły wypuściłam się z synusiem "na miasto". Poczułam nieodpartą potrzebę wstąpienia do charity shop w bliżej nieokreślonym celu. I już, już miałam wychodzić gdy natknęłam się na ten stoliczek! Toż to wypisz wymaluj rozmiar, który potrzebowałam:) Kolor oczywiście nie ten tego, ale to przecież nie problem. Chwila namysłu (li i jedynie w kwestii transportu - czyli czy załaduję go na wózek tak, by Mamelek dotarł do domu cało i zdrowo:)
No i ta szalona cena - 5 funtów:)))
Tak wyglądał.
To fotka zrobiona już w trakcie pracy. Nadal korzystałam z pożyczonej szlifierki. Cóż to za niesamowity sprzęt. Papierem ściernym bym się zajechała na bank:)
Odkręciłam też zbyteczne "rączki" a dziurki po nich uzupełniłam specjalnym wypełniaczem do drewna.
Praca zaiste relaksująca. Polecam!!!
Teraz już mam niepowtarzalny, jedyny taki na świecie stoliczek:)
A że jutro mam urodzinki (nie, żebym się chwaliła - hi,hi:))) To kupiłam sobie swoją własną szlifierkę:)))
I tym optymistycznym akcentem żegnam Was baardzo serdecznie. Pa:)) Miłego dnia:)