Witajcie:)
Niech najważniejszy w te święta będzie TEN, od którego wszystko się zaczęło
Bez względu na to jaką choinkę macie w domu
Niech pojawi się tam choć tyci prezent
A może i poprószy śnieg**
No i pamiętajcie - jemy z umiarem;)))
Zdrowych i dobrych Świąt Bożego Narodzenia
tego życzę Wam ja - Mama Gosia, Maluchy i Tata (występujący na blogu również jako MąŻ;)
***
Ps. ** malowane obrazki, które kiedyś już Wam prezentowałam są autorstwa niezwykle utalentowanej i skromnej Gosi (Qli) . W tym roku zdobią nasz domek wisząc na starej desce:)
Edit: drewniany cudny anioł na pierwszej fotce też NIE mój:) Już kiedyś o nim pisałam. Pochodzi z bloga "diabeł-w-buraczkach.blogspot.co.uk"
sobota, 23 grudnia 2017
czwartek, 21 grudnia 2017
Przed świętami:)
Witajcie:)
Byliśmy na dwóch kiermaszach świątecznych - jednym organizowanym w szkole a drugim... w domu spokojnej starości;)
I o tym drugim Wam opowiem. W piątek wypuściłam się sama na większe zakupy. Rodzinka musiała po mnie przyjechać, bym się dostała bez problemu do domu, bo torby ciężkie. Wracając dostrzegłam, że 9.12 jest festyn w domu opieki nieopodal nas. Napisałam do kolegi, którego żona tam pracuje i spytałam czy impreza jest ogólnodostępna. Potwierdził. Spytałam jeszcze o dokładne godziny, tego już nie potwierdził. Coś mi mignęło 9.00-14.00. Tak więc plany na sobotę już były:)))
Rano na spokojnie zjedliśmy śniadanie, wypiłam kawę i o 11.00 byliśmy przed docelowym budynkiem. Jakież było moje zdziwienie gdy na afiszu zobaczyłam "Kiermasz Świąteczny 14.00-16.00". Wróciliśmy do domu. Zdążyliśmy zrobić coroczną świąteczną sesję fotograficzną i zjeść obiad. Poszliśmy ponownie. Mając w pamięci szkolny świąteczny kiermasz spodziewałam się tłumów i mocy atrakcji.
Przywitały nas ekskluzywne wnętrza, uśmiechnięci pracownicy przebrani w stroje elfów i bogaci (jak mniemam po cenie tygodniowego pobytu) staruszkowie, którzy odnaleźli tu drugi dom.
A atrakcje, cóż... Była a i owszem grota Świętego Mikołaja wraz z rzeczonym, imitacja ścianki z rynną do której wrzucało się pluszowego szczurka i gdy utknął pukało się w rynnę młotkiem z poliestrowej gąbki oraz DYBY do rzucania styropianowymi śnieżkami...
I tu zaczyna się docelowa historia. Na kiermaszu szkolnym do rzucania śnieżkami był Mikołaj z pustym brzuszkiem;) Trzeba było trafić w ten "brzuszny otwór" by wygrać. Tu myślałam, że będzie podobnie.
Odnalazłam elfa odpowiedzialnego za tę zabawę, uiściłam symboliczną kwotę i czekałam na porcję śnieżek. Pani-elf z uśmiechem zawołała kręcącą się nieopodal wesołą staruszkę by asystowała przy zabawie. Pomyślałam, że będzie nam podawała śnieżne kule. Jakież było moje zdziwienie gdy pani-elf zakuła starszą panią w dyby i powiedziała, że Marcel ma w NIĄ rzucać!!! Wryło mnie totalnie. Rozumiem, że śnieżki były styropianowe, ale zabawa by rzucać nimi w staruszkę?!?!? Scenicznym szeptem powiedziałam do synusia by celował w rączki. Martusia w ogóle nie chciała rzucać... Wcale się jej nie dziwiłam. Marcel też nie chciał się bawić w to samo ponownie...
Na obronę tego wszystkiego dodam, że starsza pani była wniebowzięta:))
***
Marcel miał mega katar. Od ciągłego wycierania nosa a co za tym idzie i jego okolic - popękały mu strasznie usta. Szczególnie górna warga nie wyglądała najlepiej. Smarowaliśmy czym się dało, ale spierzchnięte były nadal. Kupiłam nawet dla niego pomadkę bezbarwną by mu ciut ulżyć.
Mnie też coś zaczynało brać i jakoś mnie zmogło na sofie. Drzemka trwała może 15-20 minut. Ocknęłam się a Mamelek zdał mi raport.
- Mamusiu, a Marta posmarowała mi usta...
- To dobrze - odpowiadam jeszcze lekko zaspana.
- KLEJEM...
***
Zamieszanie na dolę, Dzwonię do koleżanki, więc uciekam na chwilkę na górę, by móc w względnej ciszy porozmawiać. Maluchy co chwila śmigają góra-dół. Uciszam. Na dole słychać śmiechy i wariacje. W pewnym momencie na górę wpada wyjąca w niebogłosy Marta z zakrwawioną buzią. Zatrzymuje się przed lustrem i krzyczy:
- Marcel mi wybił zęby!!! **
- Nie chciałem Mamusiu, nie chciałem!!!- woła synek.
Rozmowę kończę natychmiastowo i dopadam do poszkodowanej. Krew na buzi, rękach i na ścianie. Usiłuję dowiedzieć się co się stało.
- Wybił mi zęby!!!
Biorę ją szybko do łazienki i proszę by wypłukała buzię. Nadstawiam własną rękę i proszę by wypluła na nią te zęby. Córcia pluje i nic.
- Marta, gdzie Ty masz te zęby - pytam w popłochu.
- Nie wiem - płacze córcia.
Na to przybiega z dołu Mamelek z wyciągniętą rączką.
- Znalazłem je na dywanie - mówi pokazując mi otwartą dłoń z dwoma zębami siostry.
Dociekam nadal jak do tego doszło.
- Marcel uderzył mnie w buzię...
- Nie chciałem!!! Niechcący!!!
- Martusia, teraz wyglądasz lepiej - usiłuję pocieszyć. One już się ledwo trzymały.
Chwila ciszy.
- Mamusiu, dobrze że je wyrwałem? Martusia przecież wyglądała jak wampir...
**Dodać muszę, że te dwie górne jedynki od kilku dni żyły własnym życiem i trzymały się siłą woli. Martusia nie pozwalała ich jednak dotknąć. Na nic moje prośby i starania w tej kwestii.
***
Dzisiejszy wpis dedykuję wszystkim zagonionym i zmęczonym. Usiądźcie, przeczytajcie i doceńcie to co macie w życiu;)
Miłego dnia, pa:)
Byliśmy na dwóch kiermaszach świątecznych - jednym organizowanym w szkole a drugim... w domu spokojnej starości;)
I o tym drugim Wam opowiem. W piątek wypuściłam się sama na większe zakupy. Rodzinka musiała po mnie przyjechać, bym się dostała bez problemu do domu, bo torby ciężkie. Wracając dostrzegłam, że 9.12 jest festyn w domu opieki nieopodal nas. Napisałam do kolegi, którego żona tam pracuje i spytałam czy impreza jest ogólnodostępna. Potwierdził. Spytałam jeszcze o dokładne godziny, tego już nie potwierdził. Coś mi mignęło 9.00-14.00. Tak więc plany na sobotę już były:)))
Rano na spokojnie zjedliśmy śniadanie, wypiłam kawę i o 11.00 byliśmy przed docelowym budynkiem. Jakież było moje zdziwienie gdy na afiszu zobaczyłam "Kiermasz Świąteczny 14.00-16.00". Wróciliśmy do domu. Zdążyliśmy zrobić coroczną świąteczną sesję fotograficzną i zjeść obiad. Poszliśmy ponownie. Mając w pamięci szkolny świąteczny kiermasz spodziewałam się tłumów i mocy atrakcji.
Przywitały nas ekskluzywne wnętrza, uśmiechnięci pracownicy przebrani w stroje elfów i bogaci (jak mniemam po cenie tygodniowego pobytu) staruszkowie, którzy odnaleźli tu drugi dom.
A atrakcje, cóż... Była a i owszem grota Świętego Mikołaja wraz z rzeczonym, imitacja ścianki z rynną do której wrzucało się pluszowego szczurka i gdy utknął pukało się w rynnę młotkiem z poliestrowej gąbki oraz DYBY do rzucania styropianowymi śnieżkami...
I tu zaczyna się docelowa historia. Na kiermaszu szkolnym do rzucania śnieżkami był Mikołaj z pustym brzuszkiem;) Trzeba było trafić w ten "brzuszny otwór" by wygrać. Tu myślałam, że będzie podobnie.
Odnalazłam elfa odpowiedzialnego za tę zabawę, uiściłam symboliczną kwotę i czekałam na porcję śnieżek. Pani-elf z uśmiechem zawołała kręcącą się nieopodal wesołą staruszkę by asystowała przy zabawie. Pomyślałam, że będzie nam podawała śnieżne kule. Jakież było moje zdziwienie gdy pani-elf zakuła starszą panią w dyby i powiedziała, że Marcel ma w NIĄ rzucać!!! Wryło mnie totalnie. Rozumiem, że śnieżki były styropianowe, ale zabawa by rzucać nimi w staruszkę?!?!? Scenicznym szeptem powiedziałam do synusia by celował w rączki. Martusia w ogóle nie chciała rzucać... Wcale się jej nie dziwiłam. Marcel też nie chciał się bawić w to samo ponownie...
Na obronę tego wszystkiego dodam, że starsza pani była wniebowzięta:))
***
Marcel miał mega katar. Od ciągłego wycierania nosa a co za tym idzie i jego okolic - popękały mu strasznie usta. Szczególnie górna warga nie wyglądała najlepiej. Smarowaliśmy czym się dało, ale spierzchnięte były nadal. Kupiłam nawet dla niego pomadkę bezbarwną by mu ciut ulżyć.
Mnie też coś zaczynało brać i jakoś mnie zmogło na sofie. Drzemka trwała może 15-20 minut. Ocknęłam się a Mamelek zdał mi raport.
- Mamusiu, a Marta posmarowała mi usta...
- To dobrze - odpowiadam jeszcze lekko zaspana.
- KLEJEM...
***
Zamieszanie na dolę, Dzwonię do koleżanki, więc uciekam na chwilkę na górę, by móc w względnej ciszy porozmawiać. Maluchy co chwila śmigają góra-dół. Uciszam. Na dole słychać śmiechy i wariacje. W pewnym momencie na górę wpada wyjąca w niebogłosy Marta z zakrwawioną buzią. Zatrzymuje się przed lustrem i krzyczy:
- Marcel mi wybił zęby!!! **
- Nie chciałem Mamusiu, nie chciałem!!!- woła synek.
Rozmowę kończę natychmiastowo i dopadam do poszkodowanej. Krew na buzi, rękach i na ścianie. Usiłuję dowiedzieć się co się stało.
- Wybił mi zęby!!!
Biorę ją szybko do łazienki i proszę by wypłukała buzię. Nadstawiam własną rękę i proszę by wypluła na nią te zęby. Córcia pluje i nic.
- Marta, gdzie Ty masz te zęby - pytam w popłochu.
- Nie wiem - płacze córcia.
Na to przybiega z dołu Mamelek z wyciągniętą rączką.
- Znalazłem je na dywanie - mówi pokazując mi otwartą dłoń z dwoma zębami siostry.
Dociekam nadal jak do tego doszło.
- Marcel uderzył mnie w buzię...
- Nie chciałem!!! Niechcący!!!
- Martusia, teraz wyglądasz lepiej - usiłuję pocieszyć. One już się ledwo trzymały.
Chwila ciszy.
- Mamusiu, dobrze że je wyrwałem? Martusia przecież wyglądała jak wampir...
**Dodać muszę, że te dwie górne jedynki od kilku dni żyły własnym życiem i trzymały się siłą woli. Martusia nie pozwalała ich jednak dotknąć. Na nic moje prośby i starania w tej kwestii.
***
Dzisiejszy wpis dedykuję wszystkim zagonionym i zmęczonym. Usiądźcie, przeczytajcie i doceńcie to co macie w życiu;)
Miłego dnia, pa:)
środa, 13 grudnia 2017
Betlejemskie szopki.
Witajcie:)
Wszystko zaczęło się od chęci posiadania bożonarodzeniowego żłóbka najlepiej drewnianego. Przekopałam internet w celu dokonania takowego zakupu, ale nic mnie szczególnie nie poruszyło...
Później pomyślałam o masie solnej, bo takie szopki też mi się baardzo podobają.
Ostatecznie jednak gdy zobaczyłam te grafiki, wiedziałam że to jest to!
Powstały już ponad miesiąc temu, ale musiały nabrać mocy urzędowej by tu je pokazać;)))
Pierwsza to tryptyk - grafika wydrukowana z internetu i przeniesiona metodą decupage. Oczywiście moje ukochane drewno:) Całość polakierowana. Niewielkie trzy kawałeczki można postawić wszędzie - na kominku, przy choince lub na parapecie. (Poszła już w prezencie w dobre ręce:)
Druga wersja to rysunek a la witraż wzorowany na grafice również wygrzebanej w necie. Wpisałam w Google "nativity card" i znalazłam moc wyboru. Najbardziej odpowiadały mi te dwa rysunki. Kolory ciut zmienione. Najtrudniej było narysować twarz małego Dzieciątka. Jak widać kreski krzywawe, ale jak na pierwsze takie malowanie to i tak jestem zadowolona;)))
Całość też pociągnięta lakierem.
Ta została ze mną, bo w końcu takie były plany;)
***
A na koniec - żarcik również wygrzebany w necie:
- Mamo, tata spadł ze schodów!
- I co powiedział?!!
- Pominąć przekleństwa?
- Tak!!!
- To spadał w milczeniu...
***
To tyle na dziś:) Miłego dnia:) pa!
Wszystko zaczęło się od chęci posiadania bożonarodzeniowego żłóbka najlepiej drewnianego. Przekopałam internet w celu dokonania takowego zakupu, ale nic mnie szczególnie nie poruszyło...
Później pomyślałam o masie solnej, bo takie szopki też mi się baardzo podobają.
Ostatecznie jednak gdy zobaczyłam te grafiki, wiedziałam że to jest to!
Powstały już ponad miesiąc temu, ale musiały nabrać mocy urzędowej by tu je pokazać;)))
Pierwsza to tryptyk - grafika wydrukowana z internetu i przeniesiona metodą decupage. Oczywiście moje ukochane drewno:) Całość polakierowana. Niewielkie trzy kawałeczki można postawić wszędzie - na kominku, przy choince lub na parapecie. (Poszła już w prezencie w dobre ręce:)
Druga wersja to rysunek a la witraż wzorowany na grafice również wygrzebanej w necie. Wpisałam w Google "nativity card" i znalazłam moc wyboru. Najbardziej odpowiadały mi te dwa rysunki. Kolory ciut zmienione. Najtrudniej było narysować twarz małego Dzieciątka. Jak widać kreski krzywawe, ale jak na pierwsze takie malowanie to i tak jestem zadowolona;)))
Całość też pociągnięta lakierem.
Ta została ze mną, bo w końcu takie były plany;)
***
A na koniec - żarcik również wygrzebany w necie:
- Mamo, tata spadł ze schodów!
- I co powiedział?!!
- Pominąć przekleństwa?
- Tak!!!
- To spadał w milczeniu...
***
To tyle na dziś:) Miłego dnia:) pa!
piątek, 8 grudnia 2017
Mamelek w akcji:)
Witajcie:)
Dziś dla odmiany mam dla Was kilka migawek z naszej codzienności;)
6.12 miał u nas zagościć szanowany gość - miły pan Mikołaj;) W związku z tym, że miał pojawić się w nocy wraz z reniferami postanowiliśmy przygotować mu lekką przekąskę. Jak powszechnie wiadomo Mikołaje lubują się w mleku i ciasteczkach. Dlatego też w wieczór poprzedzający ową wizytę Mama Gosia w asyście Maluchów dostarczyła zacną strawę dla gościa.
Nastała pora wieczornych kąpieli. Poszłam z córcią na górę do łazienki by umyć jej przy okazji włosy. Mamelek został na dole i czekał na swoją kolej.
Trochę to trwało, bo doszło jeszcze suszenie (a Martusia włosy ma długie). Przyjmijmy, że nie było mnie dwadzieścia minut. Schodzę na dół a synuś w tym czasie poszedł już do łazienki. Coś mnie tknęło, by zerknąć na ciasteczka. Leżały prawie jedno na drugim - zdecydowanie inaczej niż je tam zostawiłam.
Podnoszę to górne a tam:
Porada ode mnie:
"szykować ciasteczka PODCZAS snu/nieobecności latorośli" :)
***
Wczoraj gdy coś tam dziergaliśmy wspólnie przy stole nagle Mamelek coś sobie przypomniał.
- Mamo, byłem dzisiaj w szkole w "office*".
- A co się stało?
- Nie wiem...
- Byłeś tam u pań? (pytam, bo myślałam, że synuś był u pań w sekretariacie).
- Nie, byłem w "office".
- A co tam było - drążę temat.
- Nie wiem - szepce synuś. - Pan R. kiwnął na mnie paluszkiem...
Pan R. to dyrektor. Wygląda na miłego, ale ja już zaczynam się spinać. Zbyt wiele ostatnio krąży historii o molestowaniu.
- Co tam robiłeś?
- Nie wiem.
- Ktoś Cię dotknął?!?
- Nie.
- A co tam robiłeś?
- Nie wiem.
- A dlaczego byłeś w "office"?
- Nie wiem...
W końcu wpadam na pomysł.
- A narysujesz mi to...
- Tak - ochoczo potwierdza synuś i z zapałem rysuje to:
Okazało się, że synuś wraz z kolegą przerzucali w kibelku przez ścianki działowe rolki papieru toaletowego:))) Zabawa jak mniemam była przednia na co wskazują uśmiechnięte buzie gagatków.
Niestety przyczaił ich dyro;)))
*A ichni "office" to po naszemu "koza" - czyli pokój, w którym się przebywa za karę.
***
Miłego dnia moi Drodzy:) Pa:)
Dziś dla odmiany mam dla Was kilka migawek z naszej codzienności;)
6.12 miał u nas zagościć szanowany gość - miły pan Mikołaj;) W związku z tym, że miał pojawić się w nocy wraz z reniferami postanowiliśmy przygotować mu lekką przekąskę. Jak powszechnie wiadomo Mikołaje lubują się w mleku i ciasteczkach. Dlatego też w wieczór poprzedzający ową wizytę Mama Gosia w asyście Maluchów dostarczyła zacną strawę dla gościa.
Nastała pora wieczornych kąpieli. Poszłam z córcią na górę do łazienki by umyć jej przy okazji włosy. Mamelek został na dole i czekał na swoją kolej.
Trochę to trwało, bo doszło jeszcze suszenie (a Martusia włosy ma długie). Przyjmijmy, że nie było mnie dwadzieścia minut. Schodzę na dół a synuś w tym czasie poszedł już do łazienki. Coś mnie tknęło, by zerknąć na ciasteczka. Leżały prawie jedno na drugim - zdecydowanie inaczej niż je tam zostawiłam.
Podnoszę to górne a tam:
Porada ode mnie:
"szykować ciasteczka PODCZAS snu/nieobecności latorośli" :)
***
Wczoraj gdy coś tam dziergaliśmy wspólnie przy stole nagle Mamelek coś sobie przypomniał.
- Mamo, byłem dzisiaj w szkole w "office*".
- A co się stało?
- Nie wiem...
- Byłeś tam u pań? (pytam, bo myślałam, że synuś był u pań w sekretariacie).
- Nie, byłem w "office".
- A co tam było - drążę temat.
- Nie wiem - szepce synuś. - Pan R. kiwnął na mnie paluszkiem...
Pan R. to dyrektor. Wygląda na miłego, ale ja już zaczynam się spinać. Zbyt wiele ostatnio krąży historii o molestowaniu.
- Co tam robiłeś?
- Nie wiem.
- Ktoś Cię dotknął?!?
- Nie.
- A co tam robiłeś?
- Nie wiem.
- A dlaczego byłeś w "office"?
- Nie wiem...
W końcu wpadam na pomysł.
- A narysujesz mi to...
- Tak - ochoczo potwierdza synuś i z zapałem rysuje to:
Okazało się, że synuś wraz z kolegą przerzucali w kibelku przez ścianki działowe rolki papieru toaletowego:))) Zabawa jak mniemam była przednia na co wskazują uśmiechnięte buzie gagatków.
Niestety przyczaił ich dyro;)))
*A ichni "office" to po naszemu "koza" - czyli pokój, w którym się przebywa za karę.
***
Miłego dnia moi Drodzy:) Pa:)
sobota, 2 grudnia 2017
Część szósta - nadszedł grudzień
Witajcie grudniowo:)
Jak co roku w grudniu wójt Dolewski ślęczał nad podsumowaniem roku i ustaleniem nowego budżetu miasta.
Jak co roku w grudniu wójt Dolewski ślęczał nad podsumowaniem roku i ustaleniem nowego budżetu miasta.
Zajęcie żmudne i nudne, ale arcyważne dla prawidłowego funkcjonowania Mamelkowa. Zaczynał odczuwać zmęczenie. Postanowił pójść na spacer. Śnieg przyjemnie skrzypiał pod jego ulubionymi butami, które - musiał to przyznać - lata świetności miały już za sobą. Pamiętał doskonale - to było ich pierwsze Boże Narodzenie po przeprowadzce do Mamelkowa. Wynajmowali mieszkanie w żółtej kamienicy. Zapowiadały się skromne Święta, bo prawie wszystkie oszczędności pochłonęła przeprowadzka i choroba jego ojca.
On jednak zachował kilka zaskórniaków by obdarować żonę wymarzonym zegarkiem. Widział ten błysk w oku gdy zauważyła go na wystawie sklepowej. Kosztował dużo. Być może i sporo za dużo, ale był wart swojej ceny. I ten uśmiech ukochanej, gdy otwierała małą paczuszkę tuż po kolacji wigilijnej. Pod maleńką choinką były wówczas tylko dwa prezenty - dla Bożenki i dla niego. On był święcie przekonany, że jego kartonik kryje w sobie zestaw książek, których zawsze mu było mało. Gdy wziął pudełko wydawało mu się jednak zbyt lekkie jak na spodziewane periodyki. Otworzył wieczko, odsunął papier i poczuł zapach prawdziwej skóry. Jego oczom ukazały się brązowe, solidnie wykonane buty.
***
Żaneta biła się z myślami bardzo długo. Ostatecznie uznała, że powinien wiedzieć, że zostanie ojcem. Wszyscy w Mamelkowie pewnie zastanawiali się z kim zaszła w ciążę ale z grzeczności nie pytali. A ona wiedziała doskonale. Tak, to prawda, że rzuciła się w wir pracy i tylko to było dla niej najważniejsze. Lubiła też bywać na korpoimprezach, ale trzymała się swoich zasad. Unikała nowych związków jak ognia, bo - jak sama twierdziła - nie miała czasu na angażowanie się w kolejne projekty. Poza tym formalnie nadal była mężatką...
Widywano ją z różnymi facetami, ale nikt dokładnie nie wiedział jakie łączą ich relacje. Ona jednak wolała trzymać ich na dystans. Poza tym bawiła ją ta cała otoczka tajemniczości. Nikt w korpo nie mógł dociec o co chodzi a wszyscy byli ciekawi jak cholera. Większość osób sądziła, że regularnie sypia z Alexem.
***
Wójt postanowił ruszyć w kierunku ich dawnego mieszkania. Miło spacerowało się po białych uliczkach. Większość domów było już udekorowanych. Kolorowe lampki przyjemnie przykuwały wzrok. Musiał przewietrzyć umysł, bo poza ustaleniem budżetu gryzło go coś jeszcze...
Doktor Kowalik w największej tajemnicy zwierzył mu się ze swojego zmartwienia... Ze łzami w oczach powiedział, że podczas rutynowych badań u jego ukochanej żony wykryto coś niepokojącego. Sam nie chciał ją zamartwiać swoimi podejrzeniami, ale wiedział że trzeba się spieszyć. Czas w takich przypadkach nie jest sprzymierzeńcem... Teresę czeka biopsja... I on jako mąż i lekarz nie wiedział jak ma jej to powiedzieć. Drżał na samą myśl, że mógłby ją stracić.
***
Agata przybiegła do babci cała w skowronkach. Od jakiegoś czasu w jej harcerskich opowieściach przewijał się tajemniczy Marek. "Marek zrobił to, Marek zrobił tamto" - babcia czuła, że chyba jest coś na rzeczy. Zbyt długo nogi nosiły ją po tym świecie by przeoczyć ten błysk w oku wnuczki.
- Babciuuuu!!!! Czy pamiętasz jak mówiłam Ci o takim Marku?
Staruszkę kusiło by udawać, całkowicie zaskoczoną, ale widziała, że to "zbytpoważnaprawiedorosłasprawa".
- Tak kochanie, coś sobie przypominam.
- Wyobraź sobie, że nasz drużynowy wyznaczył mnie i Marka do pakowania paczek dla dzieci z domu dziecka!!!
***
Domki z dzisiejszej sesji jadą do moich chłopaków do NIEGOWA TU.
Miłego dnia moi mili, pa:)))
On jednak zachował kilka zaskórniaków by obdarować żonę wymarzonym zegarkiem. Widział ten błysk w oku gdy zauważyła go na wystawie sklepowej. Kosztował dużo. Być może i sporo za dużo, ale był wart swojej ceny. I ten uśmiech ukochanej, gdy otwierała małą paczuszkę tuż po kolacji wigilijnej. Pod maleńką choinką były wówczas tylko dwa prezenty - dla Bożenki i dla niego. On był święcie przekonany, że jego kartonik kryje w sobie zestaw książek, których zawsze mu było mało. Gdy wziął pudełko wydawało mu się jednak zbyt lekkie jak na spodziewane periodyki. Otworzył wieczko, odsunął papier i poczuł zapach prawdziwej skóry. Jego oczom ukazały się brązowe, solidnie wykonane buty.
***
Żaneta biła się z myślami bardzo długo. Ostatecznie uznała, że powinien wiedzieć, że zostanie ojcem. Wszyscy w Mamelkowie pewnie zastanawiali się z kim zaszła w ciążę ale z grzeczności nie pytali. A ona wiedziała doskonale. Tak, to prawda, że rzuciła się w wir pracy i tylko to było dla niej najważniejsze. Lubiła też bywać na korpoimprezach, ale trzymała się swoich zasad. Unikała nowych związków jak ognia, bo - jak sama twierdziła - nie miała czasu na angażowanie się w kolejne projekty. Poza tym formalnie nadal była mężatką...
Widywano ją z różnymi facetami, ale nikt dokładnie nie wiedział jakie łączą ich relacje. Ona jednak wolała trzymać ich na dystans. Poza tym bawiła ją ta cała otoczka tajemniczości. Nikt w korpo nie mógł dociec o co chodzi a wszyscy byli ciekawi jak cholera. Większość osób sądziła, że regularnie sypia z Alexem.
***
Wójt postanowił ruszyć w kierunku ich dawnego mieszkania. Miło spacerowało się po białych uliczkach. Większość domów było już udekorowanych. Kolorowe lampki przyjemnie przykuwały wzrok. Musiał przewietrzyć umysł, bo poza ustaleniem budżetu gryzło go coś jeszcze...
Doktor Kowalik w największej tajemnicy zwierzył mu się ze swojego zmartwienia... Ze łzami w oczach powiedział, że podczas rutynowych badań u jego ukochanej żony wykryto coś niepokojącego. Sam nie chciał ją zamartwiać swoimi podejrzeniami, ale wiedział że trzeba się spieszyć. Czas w takich przypadkach nie jest sprzymierzeńcem... Teresę czeka biopsja... I on jako mąż i lekarz nie wiedział jak ma jej to powiedzieć. Drżał na samą myśl, że mógłby ją stracić.
***
Agata przybiegła do babci cała w skowronkach. Od jakiegoś czasu w jej harcerskich opowieściach przewijał się tajemniczy Marek. "Marek zrobił to, Marek zrobił tamto" - babcia czuła, że chyba jest coś na rzeczy. Zbyt długo nogi nosiły ją po tym świecie by przeoczyć ten błysk w oku wnuczki.
- Babciuuuu!!!! Czy pamiętasz jak mówiłam Ci o takim Marku?
Staruszkę kusiło by udawać, całkowicie zaskoczoną, ale widziała, że to "zbytpoważnaprawiedorosłasprawa".
- Tak kochanie, coś sobie przypominam.
- Wyobraź sobie, że nasz drużynowy wyznaczył mnie i Marka do pakowania paczek dla dzieci z domu dziecka!!!
***
Domki z dzisiejszej sesji jadą do moich chłopaków do NIEGOWA TU.
Miłego dnia moi mili, pa:)))